Maud_VanhauwaertUmówienie się na rozmowę z niezwykle popularną, choć jeszcze bardzo młodą poetką nie było łatwe, gdyż jest ona mocno zajęta. Co jednak wcale nie dziwi, jeśli przyjrzymy się choćby niektórym jej artystycznym działaniom. Obecnie występuje na scenach holenderskich i flamandzkich z własnym programem „Het is de moeite” (Zadać sobie trud), który według autorki jest czymś pomiędzy poezją a kabaretem. Od listopada 2014 roku Vanhauwaert bierze również udział w inicjatywie zatytułowanej „Het Poëziebordeel” (Burdel poetycki). Jej wiersze ukazują się w najważniejszych czasopismach literackich w Holandii i Flandrii, a ponadto Vanhauwaert ma na swoim koncie dwa tomiki poetyckie oraz utwory prozatorskie.

Była autorką i bohaterką poetyckich materiałów filmowych, emitowanych w popularnym programie „Iedereen beroemd” (Każdy jest znany) flamandzkiej telewizji, dzięki czemu zyskała ogromną popularność i rozpoznawalność także wśród widzów niezainteresowanych na co dzień poezją. Jest felietonistką dziennika De Morgen, w którym co tydzień w rubryce „Het wonderlijke Wedervaren” (Osobliwe wydarzenie) opisuje swoje wyimaginowane spotkania ze znanymi postaciami ze świata polityki i kultury. Oprócz tego Vanhauwaert wykłada sztukę słowa na Wydziale Dramatycznym Konserwatorium Królewskiego w Antwerpii.

Z flamandzką poetką Maud Vanhauwaert o poetyckim burdelu, małym jeżozwierzu i ugniataniu twórczej materii rozmawia Sławomir Paszkiet.

***

Kiedy po raz pierwszy zadzwoniłem do Maud Vanhauwaert, od razu włączyła się automatyczna sekretarka, która głosem poetki poinformowała mnie, że: „Maud jest dosyć sympatyczna”. Rzeczywiście, 20 sierpnia tego roku w Domu Tłumacza w Antwerpii miałem okazję przekonać się osobiście, że Maud jest nie tylko sympatyczna, ale wręcz fascynująca.

Mój „ulubiony” początek wywiadu pochodzi z programu telewizji śniadaniowej: „Maud, opowiedz nam, jak to się zaczęło?”. Oczywiście nieważne, co się zaczęło, byle mówić nie więcej niż trzy minuty, bo potem wchodzą bloki reklamowe. My mamy więcej czasu?

Zapłaciłam za dwie godziny parkowania, to chyba starczy?

Mam nadzieję. Skoro o początkach mowa, to pierwsze kroki na scenie stawiała Pani jako siedmiolatka, występując w konkursach recytatorskich z wierszykiem holenderskiej pisarki Anie M.G. Schmidt. Jaki był jego tytuł?

Stekelvarkentjes wiegelied (Kołysanka małego jeżozwierza).

Czy to wspomnienie tychże występów znalazło odbicie w jednym z wierszy, które ukażą się w Pani polskim tomiku:

zapomniałam dlaczego stałam na scenie

dlaczego ludzie spoglądali w tę samą stronę

a ja jedyna, w przeciwną

Tak.

Do tej pory polscy czytelnicy mogli Panią poznać tylko jako prozatorkę…

Tak. W 2012 roku wzięłam udział w literackim projekcie citybooks Lublin i po dwutygodniowym pobycie w tym mieście napisałam opowiadanie Kalwaria Lubelska, które na język polski przetłumaczyła Małgorzata Woźniak-Diederen.

O czym jest to opowiadanie i skąd zaczerpnęła Pani do niego inspirację?

Podczas mojego pobytu w Lublinie zwiedziłam wystawę pewnego polskiego artysty, który w opowiadaniu nosi nazwisko Tytus Dzieduszycki-Sas. Jego nowoczesne prace wywarły na mnie duże wrażenie. Szukałam o nim informacji w Internecie, ale nic nie znalazłam. Dowiedziałam się jedynie, że po wojnie mieszkał przez jakiś czas w Paryżu, zmarł w młodym wieku i że jego żona ma na imię Barbara. Brak informacji pobudził moją wyobraźnię. I tak wymyśliłam to fikcyjne opowiadanie.1

Jest Pani zaangażowana w wiele przedsięwzięć podobnych do tego w Lublinie, pisze Pani felietony, utwory poetyckie i takie, których nawet nie umiem zakwalifikować. Wszystko to z różnych okazji i dla różnych odbiorców. Mam wrażenie, że jedynym wspólnym mianownikiem wielu Pani działań jest po prostu kreatywność. Jak Pani to wszystko łączy?

Zajmuję się jednocześnie kilkoma różnymi projektami i dlatego często poszukuję możliwości ich połączenia, co jednak nie zawsze się udaje. Czasami próbuję sama sobie ukraść materiały i robię z tego coś nowego. Najpierw ugniatam to, co już mam, i sprzedaję jako wiersz, później ugniatam to na nowo i sprzedaję jako żart. Innym razem rozwałkowuję i przybijam stempel „proza”. Lubię taką metodę pracy, dzięki której można długo ugniatać materiał. Tak powstał mój drugi tomik poezji, częściowo z tekstów, które istniały już od dziesięciu lat.

Bardzo sprytny recykling własnych utworów. Ta metoda ugniatania powraca w innym Pani wierszu zamieszczonym w polskim zbiorze:

Na kolanach płaczącej kobiety leży duża bryła ciasta. Zaczyna je ugniatać. „Robię to zawsze, kiedy wszystko zmierza ku rozpadowi. Im więcej ugniatasz, tym lepiej się klei”_

Nie robię tego z lenistwa, chociaż kto wie, bo przecież granica między gatunkami, którymi się zajmuję, jest bardzo płynna. Dla mnie ciekawe jest naciąganie i przekraczanie tej granicy.

Zauważyłem, że zwłaszcza podczas występów na scenie wręcz niewiarygodnie zaciera Pani tę granicę, opowiadając jakąś historię, w którą wplecione są Pani utwory. Jeśli ktoś nie zna Pani poezji, może się nie spostrzec, że oto teraz recytuje Pani własny wiersz.

Rzeczywiście, podczas występu zazwyczaj nie zapowiadam swoich wierszy. Nie mówię: teraz wyrecytuję swój wiersz, nie kłaniam się, tak by publiczność, wyprostowana, w skupieniu go wysłuchała. Wolę, jak mój wprowadzający tekst płynnie przechodzi w wiersz. Dzięki temu ludzie zastanawiają się, czy to już wiersz, czy jeszcze rodzaj codziennej komunikacji. Te przyćmione obszary mnie fascynują. Są one też dla mnie inspirujące i myślę, że będę dalej szła w tym kierunku.

Te próby przekraczania granicy i ekstremalnego testowania słuchaczy można było zaobserwować w Pani materiałach filmowych, które były emitowane w popularnym programie telewizyjnym „Iedereen beroemd” (Każdy jest znany)2.

Tak, w tych krótkich filmikach wychodziłam na ulicę i zagadywałam przypadkowo napotkanych ludzi. Tam było także widać, jak trudno jest wyczuć granicę między tym, czy zadaję pytanie, czy mówię wiersz. Choć to poszukiwanie granic nie było w pełni świadome, to jednak teraz, z perspektywy paru lat, widzę, że już od dawna szłam tą drogą poszukiwań…

Wydaje mi się, że wchodzenie w intymną sferę osób, które spotyka Pani w filmikach, ma coś z intymności spotkań z klientami „Burdelu poetyckiego”.

Lubię od czasu do czasu stawiać przed sobą wyzwanie znalezienia nowej formy wyrazu i tak było w wypadku filmików, które zrobiłam dla telewizji. Dotyczy to również moich występów w „Burdelu poetyckim”.

Pisarze mają skłonność do siedzenia w swoim spokojnym kąciku i rozkoszowania się tym, co napisali. Ja w jakiś sposób odczuwam potrzebę stawiania przed sobą nowych zadań. Muszę przyznać, że kosztuje mnie to sporo energii, bo na przykład po nakręceniu każdego odcinka dla telewizji wracałam do domu kompletnie wyczerpana, samotna i przygnębiona. W zasadzie tego typu działania nie leżą w mojej naturze, tak naprawdę muszę się nieźle wysilać. Uważam jednak, że to są ciekawe doświadczenia, pod warunkiem że te projekty nie trwają zbyt długo. Takie działania dają poczucie, że jest się w ruchu, coś się dzieje. Oczywiście poszukiwanie nowej formy wyrazu nie zawsze musi się skończyć sukcesem.

Na czym polega praca w „burdelu” i skąd wziął się pomysł tych spotkań?

Jest pewna Madame Ineke, która zainspirowana nowojorskim Poetry Brothel postanowiła zorganizować podobne przedsięwzięcie w Belgii. I trzeba przyznać, że jej się to udało, gdyż z niemałym sukcesem wystąpiliśmy już chyba ze sześć razy. Zasada jest taka, że biorący w nim udział poeci i poetki przebierają się za określone postacie i jako one przyjmują sam na sam „klientów”, którym prezentują swoje wiersze. Spotkania te odbywają się więc w bardzo intymnej atmosferze.

Dedykacja_Maud

Ale jak wygląda takie spotkanie kurtyzany słowa z klientem (klientką), który jest wielbicielem Pani poezji?

No cóż, gość udaje się do jakiegoś małego pokoiku, gdzie siada przede mną, co sprawia, że nie czuję się zbyt komfortowo. Jest w tym jednak coś interesującego, ponieważ ta sytuacja zmusza cię jako poetę do opowiedzenia czegoś, nie da się tu schować za wiersz, bo przed tobą siedzi ktoś, kto cię uważnie obserwuje.

A do tego zapłacił za to, by go poetka (lub poeta) zabawiała…

Rzecz w tym, czy trzeba kogoś zabawiać i sprawiać mu przyjemność, czy może lepiej trzymać go na dystans.

Największą trudność sprawia mi przebieranie się za postać, którą sobie wymyśliłam na potrzeby występów w burdelu. Ma ona fantazyjną perukę z nastroszonymi włosami, która jest duża i niewygodna. Ma w sobie pewną sztuczność, która jest dla mnie kłopotliwa.

Myślałem, że to fantastyczne przebranie pomaga Pani stworzyć rolę, że można się za nim ukryć. Jakie Pani nosi imię?

Miss Sauvage.

Długo szukałem, co to za postać literacka, ale nie wpadłem na żaden trop.

Sama ją wymyśliłam, nazwałam ją Miss Sauvage, co znaczy po francusku Panna Dzika, także w takim znaczeniu jak animal sauvage – dzikie zwierzę. Pomysł był taki, że będę kobietą, która przez lata błąkała się po armeńskim rezerwacie ptaków…

[Przeprowadzający wywiad niemal spada ze śmiechu z krzesła]

… i której podczas długiej włóczęgi utkwiły we włosach przeróżne rzeczy: ptaszki, piórka, gałązki itd. Nagle odnalazł ją pewien paryżanin, który zabrał ją do Francji jako swoją metresę. Mieszkała tam przez jakiś czas, ale jej dobrodziej wyrzucił ją na bruk, ponieważ zawadziła swoją wielką fryzurą o jego cenny żyrandol i go zniszczyła. No i to jest w skrócie historia, którą wymyśliłam.

Chyba musimy przejść teraz do rundy pytań translatorskich, dziękuję za tę część rozmowy. Drugą odbędziemy w Gdańsku.

Nie mogę się już doczekać wizyty w Polsce.

1. W Internecie można przeczytać to opowiadanie (i go wysłuchać) m.in. po polsku:http://www.citybooks.eu/nl/steden/citybooks/p/detail/staties-in-lublin

2. Jeden z przykładów: https://www.youtube.com/watch?v=3Qxhg8dA0eU


Sławomir Paszkiet – absolwent wrocławskiej niderlandystyki. Był m.in. kierownikiem Ośrodka Kultury Niderlandzkiej na Uniwersytecie Wrocławskim, attaché kulturalnym i prasowym Ambasady Królestwa Niderlandów w Warszawie oraz dyrektorem Biura Polskiej Izby Książki. Od lat propaguje kulturę niderlandzką w Polsce. Jako wiceprezes Fundacji Ochrony Wspólnego Dziedzictwa Kulturowego TERPA stara się ratować ślady osadnictwa Holęderskiego w Polsce oraz polskie dziedzictwo za granicą.

Z zamiłowania tłumacz literatury niderlandzkiej. W jego dorobku translatorskim znajdują się powieści, reportaże literackie, powieści graficzne, literatura dla dzieci i młodzieży oraz wiersze holenderskich i flamandzkich autorów takich jak: Tessa de Loo, Frank Westerman, Willem van Toorn, Dimitri Verhulst i Judith Vanistendael. Jest członkiem zarządu Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury (STL), w ramach którego walczy m.in. o należny status autora przekładu, którego ważka rola w propagowaniu i przyswajaniu literatury obcej w języku rodzimym bywa zbyt często bagatelizowana. Doktorant w Katedrze UNESCO do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie przygotowuje rozprawę p.t.: „Sytuacja tłumacza literackiego w Polsce po 1989 roku”.