Budzisz się i wdychasz powietrze
z kryształowymi okruszkami:
kochasz, kochasz.
Krzak jemioły, przezroczysty, ledwo widoczny, wykiełkował na twoim ramieniu.
W transporcie publicznym stoisz ostrożnie, za bardzo
rano i wieczorem. Kiedy ramionami i plecami
łamią gałązki – prądem kopie kręgosłup.
Wiatr, który przyniósł białe ziarno do rany, żeby kiełkowało,
teraz się ciebie boi. Znika. Chmury nad miastem
jak wagony pociągu, który wypadł z torów,
zbijają się razem i już nigdy się nie ruszają.
Nie bój się bać, nikomu o tym nie powiem – tak mu obiecujesz.
Wolność odczuwania strachu to jak wolność przygarnięcia psa,
picia wina na dachu, od końca zaczynania książki,
myślenia o miłości jak o krysztale w żyłach,
niewyrażenia zgody, żeby lekarz
spiłował twoją jemiołę.