Čak ne znam da li sam to sanjao
ili sam vidio na neki drugi način.

Ali, znam da negdje – možda u
nedostupnim planinama
nekim Andima / Alpima / Himalajima,
ili negdje drugo
U zagrljaju pustinje, na izgubljenom ostrvu,
Pakleno skriven
postoji jedan
Crni aerodrom.

Duga crna pista, zgrada, tanki toranj,
sve sazdano je od oniksa.

I svake noći krećem u potragu
za mojim el doradom.
Mjestom koje tvori moja fascinacija
I ništa drugo:
zato je tako nedokučivo, tako sakriveno.

Pilot na modelu Marineti bez broja
Dok letim ne prestajem da pričam.

Kako se samo zraci sunca igraju po pisti!
Pred takvom tamom povlače se i noći!
Crno sunce na zemlji. Dodiri mraka čisti.
Podijum za ples. Sa kog se nema kud poći.

II

Kakav prostor.
Svaki zrak se iznova rađa
I vrti između zvijezde i tame.

Koliko puta sam,
Marinetijev pilot bez straha
Tražio crni odsjaj na nebu.

Uvijek čekam da sletim. Što duže.
Kružim, dok me Crna
zove u zagrljaj.

I kako do Doma, nakon odisejskih jada.
(Usud koji vješto lakoću i ludilo miksa.)
Spas dolazi kad dodirnem pistu, samo tada.
Leđa moje drage. Moj aerodrom od oniksa.

Nie wiem nawet, czy mi się to przyśniło,
Czy zobaczyłem to w jakiś inny sposób.

Ale wiem, że gdzieś – być może
W niedostępnych górach
W jakichś Andach / Alpach / Himalajach,
Być może gdzieś indziej,
W objęciach pustyni, na zagubionej wyspie,
Piekielnie skryte
Istnieje pewne
Czarne lotnisko.

Długa czarna droga, budynek, smukła wieża,
Wszystko wykonane z onyksu.

I każdej nocy wyruszam, by szukać
Mojego eldorado.
Miejsca, które tworzy moja fascynacja
I nic poza nią:
Dlatego jest tak nieprzeniknione, takie zakryte.

Pilot w modelu Marinetti bez numeru,
Dopóki lecę, nie przestaję mówić.

Jak się bawią na drodze tylko promienie świetliste!
Nawet noc cofa się przed taką ciemnością!
Czarne słońce na ziemi. Dotknięcia mroku czyste.
Podium do tańca. Z niego pójść nie masz dokąd.

II

Jaka przestrzeń.
Każdy promień na nowo się rodzi,
Porusza się między gwiazdą i mrokiem.

Ileż to razy ja,
Pilot Marinettiego, bez lęku
Szukałem czarnego odblasku na niebie.

Wciąż czekam, by zlecieć. Byle dłużej.
Krążę, dopóki mnie Czarna
Nie wezwie w objęcia.

I jak wrócić do Domu, od odysejskiej biedy.
(Los, co nie poskąpił łatwości i szaleństwa miksu).
Pomoc nadejdzie, gdy dotknę drogi, tylko wtedy.
Plecy mej ukochanej. Moje lotnisko z onyksu.