Potrzebuję uderzenia błyskawicy w umyśle
Samantha Barendson w rozmowie z Martą Eloy Cichocką
Marta Eloy Cichocka: W twojej notce biograficznej czytamy: „francuska, włoska i argentyńska poetka, która urodziła się w Hiszpanii, dorastała w Argentynie i Meksyku, by ostatecznie zamieszkać we francuskim Lyonie”. Skoro płynnie poruszasz się między językiem francuskim, włoskim i hiszpańskim, zastanawia mnie, jak w tych językach definiujesz samą siebie. Dla przykładu, w języku hiszpańskim współistnieją dwa określenia dla kobiet uprawiających poezję: zarówno una poeta – poetka (w parze do un poeta – poeta), jak i una poetisa – poetessa. Przy czym część poetek nowej generacji stanowczo odcina się od tego ostatniego feminatywu jako przestarzałego, a przy tym protekcjonalnego. Czy, z twojej perspektywy, istnieją jakieś różnice między uprawianiem poezji, gdy jest się kobietą czy mężczyzną? A może to głupie pytanie?
Samantha Barendson: To pytanie prowokuje mnie do kilku odpowiedzi. Do niedawna definiowałam siebie jako „poeta”, bo nie chciałam, żeby przyczepiono mi etykietkę „kobiety” [piszącej], co mogłoby kryć w sobie inną etykietkę literacką [„poezji kobiecej”]. Tym niemniej, po wysłuchaniu rozmaitych opinii, spośród których wiele pochodziło z Quebecu, przyszło mi zgodzić się z faktem, iż każde zajęcie, każdy zawód może mieć formę męską i żeńską, i w języku hiszpańskim nigdy nie było żadnej debaty dotyczącej tego, czy można mówić: lekarka, nauczycielka, architektka, kucharka, inżynierka. Z drugiej strony, słowo poeta brzmi trochę tak, jak słowo turista: bezpłciowo, bo pasuje do obu płci. Rzeczywiście, mówi się: un albo una poeta. Poetisa to inna forma określenia kobiety uprawiającej poezję, a więc teraz używam wymiennie tych słów, w zależności od tego, jakie znaczenie ma podkreślenie płci danej osoby.
Ale to nie jest dla mnie aż takie ważne. Dużo ważniejsze jest to, żeby festiwale i inne rodzaje wydarzeń literackich zapraszały tyle samo poetek, co poetów. Widziałam mnóstwo programów, gdzie nie było ani jednej kobiety; wiele recitali i spotkań, na które zapraszano sześciu, dziesięciu czy tuzin gości, samych mężczyzn. Za każdym razem, gdy widzę coś takiego, staram się pisać do organizatorów, żeby podkreślić ten brak. Przeważnie guzik ich to obchodzi; innym razem okazuje się, że nie zdawali sobie z tego sprawy; niekiedy jest im wstyd i starają się wziąć sobie do serca tę informację – że kobiety istnieją… – żeby móc uzupełnić program kolejnego wydarzenia. Wścieka mnie to, że musimy tak się im przypominać – i to chyba jeszcze przez pewien czas, jak sądzę… Z drugiej strony, mówię tutaj tylko o tych, którzy o nas zapominają, ale w wielu przypadkach tak się nie dzieje i zaproszenia otrzymują zarówno poeci, jak i poetki, bez żadnej różnicy.
W języku polskim feminatywy to wciąż gorący temat – podobnie zresztą, jak poetyckie parytety, zwłaszcza w kontekście festiwali czy nagród literackich. Drugie pytanie, jakie mi się nasuwa, to jak długo już uprawiasz poezję? Co było dla ciebie pierwszym impulsem do pisania wierszy – i w jakim języku?
Piszę tak naprawdę od 2004 roku. Impulsem było zetknięcie z antologią poetycką Los cuerpos del delito autorstwa poety z Walencji, Alfonsa Cervery. W ciągu trzech nocy napisałam 64 wierszy po hiszpańsku, w odpowiedzi na jego wiersze. Alfons był moim natchnieniem, moim “muzem” i pierwszym czytelnikiem, i tak narodził się mój pierwszy tomik: Los delitos del cuerpo.
Warto przy okazji wytłumaczyć tę grę słów: o ile cuerpo del delito to corpus delicti, czyli przedmiot (dosłownie: ciało) przestępstwa, o tyle delito del cuerpo może oznaczać występek cielesny. Jesteś istotą do szpiku kości międzykulturową, a także międzykontynentalną, ewoluującą między Argentyną, Hiszpanią, Włochami i Francją, ale nie tylko: jak te ewolucje odbijają się w twojej twórczości?
Każdy z projektów, który zrealizowałam, był dla mnie niespodzianką. Wiersze z Los delitos del cuerpo narodziły się w języku hiszpańskim, bo były odpowiedzią na inne teksty po hiszpańsku. Ale, w takim razie, dlaczego nie kontynuowałam pisania w tym języku?… Tomik Le citronnier, który opowiada o śmierci mojego ojca, powinien był pojawić się po hiszpańsku (w języku mojego dzieciństwa) albo po włosku (w języku mojego ojca), ale nie: powstał po francusku. Wyobrażam sobie, że język francuski pozwolił mi na dystans, konieczny w relacji z przeżyciami tak intymnymi, by nie popaść w patos. Potem napisałam jeszcze kilka tomików po francusku, bo w końcu jest to język kraju, w którym mieszkam. A mimo to, w zeszłym roku napisałam po włosku Alto mare, zmysłową i intymną opowieść. To książka, która pojawiła się znikąd, dlaczego? Nie wiem.
W sumie, wydaje mi się, że język to tylko materiał, który mogę wybrać, żeby pracować nad danym utworem. To biała, zielona albo czerwona glinka, z której można tworzyć tysiące wyrobów ceramicznych.
A jakie były twoje literackie inspiracje, ulubione książki, mistrzowie czy też mistrzynie w dyscyplinie pisania?
Na uniwersytecie studiowałam literaturę iberoamerykańską. Wychowałam się czytając takich autorów, jak Jorge Luis Borges, Julio Cortázar, Alejandra Pizarnik, Mario Benedetti, Alfonsina Storni, etc. Potem pracowałam w księgarni, gdzie byłam odpowiedzialna za sekcję poezji. Tam zaczęłam czytać poetów i poetki bliższych mojej generacji. Tak odkryłam takie postaci, jak Jean-Marc Flahaut, Marlène Tissot, Estelle Fenzy, Frédérick Houdaer, Fabienne Swiatly czy Thomas Vinau (we Francji) oraz Herménégilde Chiasson, Emilie Turmel, Gabriel Robichaud, Monica Bolduc, Charles Sagalane czy Mélissa Verreault (w Quebecu), tudzież mnóstwo innych autorek i autorów z całego świata, którzy motywowali, inspirowali, czy wręcz karmili moje pisanie swoim pisaniem.
Wierzysz w natchnienie i inspirację muz – czy może raczej w systematyczną pracę i biegłość szlifowaną każdego dnia?
Wierzę w muzy i w muzów. [Śmiech] Nie jestem zdolna do tego, by wstawać co rano i siadać do pisania przy biurku. Potrzebuję uderzenia błyskawicy w umyśle, błyskawicy wywołanej jakimś spotkaniem, jakąś lekturą, jakimś zdaniem, nieważne czym – i dopiero począwszy od tego światła mogę zacząć pisać.
Jak oceniasz te zjawiska XXI wieku, które przemodelowują pejzaż literacki i demokratyzują poezję, jak warsztaty creative writing, media społecznościowe, Instagram i instapoezję?
Poezja stopniowo zdobywa sobie miejsce w pejzażu kulturowym nowych pokoleń. „Poezja” przestaje być słowem, które źle się kojarzy, czy też takim, które jest zarezerwowanym dla elity. To, co się teraz dzieje, wydaje mi się wspaniałe. Podczas przymusowej izolacji wywołanej pandemią odkryłam mnóstwo kont na Instagramie, gdzie mogłam słuchać poetów z całego świata, jak gdyby siedzieli u mnie w salonie. Brałam też udział w różnych tego typu spotkaniach. Najbardziej podobał mi się #Poetrybar po francusku, hiszpańsku albo angielsku ze spektakularną Naian González Norvind (https://www.instagram.com/naianaianaian/). Nie wiem tylko, czy ten ferment przełoży się na wzrost sprzedaży książek poetyckich, ale lepszy rydz niż nic.
Jak opisałabyś pejzaż literacki we Francji w roku 2020?
We Francji wyczuwalna jest wola wspierania twórczości artystycznej, ale jeszcze dużo zostało do zrobienia. Kiedy podróżuję do Quebecu, moją zazdrość budzi to, jak tam traktuje się autorów. Quebec jest dumny ze swoich artystów, pomaga im, promuje, dotuje, żeby podróżowali i propagowali swoją twórczość. We Francji tak nie jest: bycie autorem traktuje się jak rodzaj hobby i zawsze trzeba mieć inną pracę, żeby móc zarabiać na życie.
Mimo wszystko jestem szczęśliwa, mieszkając we Francji, gdzie twórczość poetycka jest tak bogata i różnorodna. Jesteśmy piękną, szeroko rozgałęzioną rodziną i mamy kuzynów na całym świecie.
Opis realiów bycia autorem brzmi znajomo… Myślisz, że można dziś w jakikolwiek sposób utrzymać się z literatury albo, co gorsza, z poezji?
Dziś raczej nie. Wielu autorów mówi, że żyje z pisania, ale w rzeczywistości muszą przyjmować propozycje prowadzenia warsztatów pisania albo czegoś w tym stylu. Dla mnie to nie ma nic wspólnego z byciem autorem czy autorką. Ja potrafię pisać, ale nie potrafię uczyć ani prowadzić warsztatów: to są dwie różne rzeczy.
Oczywiście, są autorzy, którzy żyją ze swojego pisania: ta dziesiątka, która publikuje rok w rok kolejną książkę, podobną do poprzedniej, ale która się sprzedaje; są też ci, którzy mieli trochę szczęścia i zarabiają wystarczająco, żeby opłacić czynsz i żywić się makaronem; plus ci, których partner czy partnerka mają stałe zatrudnienie, a ich pensja pomaga przetrwać trudne chwile.
Ale żyć z poezji… To już co innego. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że poezja i teatr to zaledwie 1% sprzedaży książek, czyli tyle co nic. Tym, co pozwala trochę zarobić, są spotkania autorskie i czytanie wierszy, tym bardziej że teraz każdego rodzaju performance powinien zostać wynagrodzony. Czytanie wierszy połączone z muzyką, tańcem, wideo, dźwiękiem, spektaklem… Jeśli ktoś zgadza się na to, żeby jednego dnia być na południu Francji, drugiego dnia na północy i wszystkie weekendy spędzać poza domem, może tak zarabiać na życie. Ale znowu, pisanie nie ma nic wspólnego z czytaniem dla publiczności. Nie każdy autor jest w stanie wejść na scenę i zrobić spektakl ze swojej twórczości. To dwie różne sprawy.
W tym roku miałaś odwiedzić Polskę, kraj środkowoeuropejski par excellence, a mimo to często marginalizowany, chociaż inspirujący na poziomie społecznokulturowym (o czym świadczą nazwiska Kopernika, Chopina, Skłodowskiej-Curie, Conrada, Polańskiego, Kieślowskiego etc.). Jakich polskich autorów znasz i cenisz?
To podchwytliwe pytanie. Zdaję sobie sprawę z braków swojej wiedzy na temat polskiej kultury i przydałyby mi się rekomendacje. Z tego co pamiętam, Isaac Bashevis Singer miał polską narodowość, zanim przyjął obywatelstwo Stanów Zjednoczonych: to jeden z moich ulubionych autorów, odkąd odkryłam go dzięki filmowi Yentl.
Pamiętam, że wiele lat temu czytałam Ferdydurke Witolda Gombrowicza, ale chyba raczej nie umieściłabym tej książki na liście moich ulubionych. Natomiast bardzo lubię poezję o miłości i śmierci, jaką pisała Halina Poświatowska.
Znam też twórczość Tadeusza Kantora, bo pracuję w Ecole Normale Supérieure w Lyonie, gdzie jest teatr imienia Kantora.
Dobry wybór polskiej prozy ma wydawnictwo Actes Sud i Noir Sur Blanc. Współczesną poezję polską na język francuski tłumaczy Isabelle Macor dla wydawnictwa Lanskine. Ale jeśli miałabym ci zarekomendować jedną książkę naprawdę poszerzającą horyzonty, to jest nią antologia Poesía a contragolpe: przekrojowy wybór 64 polskich poetów nowej generacji przełożonych na język hiszpański przez trzech tłumaczy, Gerardo Beltrana, Xaviera Farré i Abla Murcię. Ostatnie pytanie, już nie podchwytliwe, mam nadzieję: nad czym teraz pracujesz?
Skończyłam właśnie książkę pod tytułem Americans don’t walk. To poetycka opowieść o podróży między Nowym Orleanem a San Francisco, którą odbyłam w ubiegłym roku.
Od trzech lat mam w komputerze zaczętą powieść, ale nie potrafię jej ukończyć, brakuje mi uderzenia błyskawicy…
I czekam na kolejny dobry pomysł. Prędzej czy później się pojawi.
tłum. Marta Eloy Cichocka