a więc to było miejsce, które zasługiwało na dworzec
gdzie światło zawsze nadpływało falami na
pogórze, droga przecinała wszystko na pół, po
obu stronach wznoszono nowe domy
malując je na żółto i zielono, i różowo, wokół
zakładano ogrody i grodzono je

przyjechałam tam zimą, o zmierzchu, nikogo nie mogłam
zapytać o to, gdzie znajdują się groby, odkryłam
ścieżkę prowadzącą pod górę, a tam, pod czarnymi drzewami
siedziały gawrony, dziobami przetrząsały
opadłe liście, szukały między kamieniami, za furtką
ujadały psy, chciałam już wrócić do miasta

wtedy zbliżył się do mnie jakiś mężczyzna z rodziną
chciał sprzedać mi dywan, ale ja tu przecież
nie zostanę, zrozumiał, oni leżą tam w górze
pod kamieniami na łagodnym zboczu, w otchłani,
dokąd światło dochodzi opornie, by nie niepokoić
podeszła do mnie kobieta z przyjaciółką

i z łagodnym uśmiechem zaczęła mówić o bogu, wypowiadała
jego imię we wszystkich językach, za późno, pomyślałam,
autobus już nie przyjedzie, był tam plac, przeszłam na drugą
stronę, słyszałam bicie dzwonów, trzaskanie drzwiami,
szukałam klucza, by to opisać, nie to wszystko, co znikło, tylko
pewne małe polskie miasteczko, które mogłoby być wszędzie

wiersz z tomu Ook daar valt het licht (2013, Tam też pada światło)