I gdybyś mnie zapytał, jak to jest –
wracać ze spokojnego dnia w stan wojny –
chciałabym opowiedzieć o swojej niekończącej się drodze.
Jak siedem par świńskich butów zdeptałam, trzy żelazne kije starłam na proch,
a nieopodal rzeczki, tam, gdzie jest wielka polana, widziałam,
jak zginając długą kolczastą szyję, chciwie pije wojna,
i teraz dobrze wiem, jak ją zabić
uderzeniem między piąty krąg a szósty,
tylko ważne, że to ma być jeden pewny ruch.
A tak naprawdę:
trzy godziny drogi, auto przelatuje
przez samochodowy punkt kontrolny, nad ranem chłopcy z nacgwardii
zmarznięci palą pośród śniegów, nie mają siły żartować.
I jakbym cała była otwartą dłonią, którą przecięto papierem.
Co nowego powiedzieć ci o granicach i podziałach,
kiedy zapytasz? Ale już zapytałeś,
biorąc moją rękę w swoją, językiem dotykając
przeciętej dłoni. Po prostu
ostro rwie.