Siódma edycja Nagrody Europejskiego Poety Wolności przejdzie do historii jako wyjątkowa. Jury Nagrody – przy wsparciu Pani Prezydent Aleksandry Dulkiewicz i Rady Miasta Gdańska – podjęło decyzję o podwojeniu puli nagród i przyznaniu dwóch równorzędnych laurów Mariannie Kijanowskiej i Luljecie Lleshanaku. Za decyzją tą stoi przede wszystkim ogromna siła poetyckiego wyrazu obu poetek, wsparta najwyższej próby sztuką przekładu Adama Pomorskiego i Doroty Horodyskiej. Nie pierwszy to raz w finałowej szpicy Nagrody znalazła się para poetów, których zbiory wierszy były niemal równie znakomite, a wybór pomiędzy nimi dramatycznie trudny. Po raz pierwszy zdarzyło się natomiast, że jury było jednogłośne w wyborze dwóch równie wybitnych książek poetyckich: ukraińskiego Бабин Яр. Голосами / Babi Jar. Na głosy Marianny Kijanowskiej i albańskiego Ujë dhe karbon / Woda i węgiel Luljety Lleshanaku.

Jest jednak coś jeszcze, co niewątpliwie pomogło rajcom Gdańska i jurorom w podjęciu tej nie mającej precedensu decyzji i co pomaga zrozumieć moc, z jaką przemawia do nas poezja Kijanowskiej i Lleshanaku. Po 24 lutego stanęliśmy w obliczu zagrożenia wojną światową. Rozumiemy, że bohaterska ofiara, jaką składa dzisiaj Ukraina czyniona jest nie tylko w imieniu wolności ukraińskiego narodu, ale także w imię cywilizacji wolności, do której jako Europejczycy czujemy się przynależni. Wolność stała się znienawidzonym celem agresji ludobójczego reżimu putinowskiej Rosji. Ale kryzys świata, w którym dotychczas żyliśmy, ma również swoje wewnętrzne źródło – naszą drogę do niewolności w epoce postprawdy. Przedkładając autokrację nad demokrację, żądzę bogacenia się nad zniewolenie słabszych i wykluczonych, korodujemy od wewnątrz i wzmacniamy dyktatury gwałcące wolność tak innych państw, jak własnych obywateli. Wzmacniamy je militarnie i ekonomicznie, co z przerażeniem uświadomiliśmy sobie w przypadku Rosji, ale czy tylko? Kruszą się fundamenty naszego życia duchowego. Język, którym potrafiliśmy opisywać świat, coraz słabiej przylega do rzeczywistości. Wyobraźnia nie obejmuje nowoczesnych form czynienia zła. W obliczu zagłady Aleppo i Mariupola pusto brzmią słowa ustanawiające na zgliszczach drugiej wojny światowej naszą przyszłość: Nigdy więcej. Na wyczerpaniu jest tak ważne w kulturze wolności bycie sobą, ustępując miejsca powracającym słowom Primo Leviego: czy to jest człowiek. Żyjemy w czasie naglącej potrzeby przywrócenia wiarygodności słowom i wizjonerskiej mocy wyobraźni. Dlatego z wyjątkową uwagą nasłuchujemy dzisiaj głosu poezji. Od dawna – może od czasu pierwszej Solidarności i przybycia do miasta Czesława Miłosza – Gdańsk nie był tak spragniony obecności poetek i poetów, jak to ma miejsce w tym roku. I jest naszym wielkim szczęściem, że nowe imiona wolności piszą dzisiaj Marianna Kijanowska i Luljeta LLeshanaku. Czynią to bowiem tak, jak nikt inny przed nimi, nie tylko w literaturze ukraińskiej i albańskiej, także w światowej.

Poezja Kijanowskiej i Lleshanaku prowadzi nas tam, gdzie nie ma wolności. To podróż po kręgach dantejskiego piekła na dno otchłani. By w ogóle była możliwa, poetki wyrzekają się wolności, zarówno indywidualnej, jak i tej zawartej w łacińskiej sentencji: Fac sapias et liber eris – nie pretendują do mądrości, która uczyniłaby je wolnymi. Bardziej troszczą się o innych, nieludzko zniewolonych, często już martwych. I pamiętają słowa Hannah Arendt: Wolność jest możliwa tylko pomiędzy równymi sobie.

Marianna Kijanowska w dosłownie kilka tygodni napisała blisko dwieście wierszy z cyklu Babi Jar. Na głosy. Później powstawały jeszcze kolejne, w sumie ponad trzysta, z których zaledwie część weszła do książki. Osadzone są w czasie dziesięciu dni od wejścia Niemców do Kijowa 19 września 1941 roku. Najgorsze zaczęło się w przeddzień święta Jom Kipur – w ciągu 38 godzin wymordowano 33 761 ludzkich istnień. Słyszy ich głosy. Teraz. To znaczy we współczesnym Kijowie, podczas gdy trwa już wojna w Donbasie. Słyszy przede wszystkim głosy żydowskich ofiar, choć są wśród nich też głosy ukraińskie i niemieckie. Oddaje się im w niewolę, stając się ich instrumentem i w ekstatycznym nawiedzeniu przepisując je na tekst poetycki. Powstają wiersze przypominające inkantacyjne lamentacje, kunsztownie zorkiestrowane klasycznym porządkiem rytmu i rymów, mistrzowsko oddanym w przekładzie Adama Pomorskiego. Natomiast w wymiarze semantycznym rządzą się zupełnie innymi prawami, rozbijając utarty tok rozumowania gwałtowną przerzutnią, chaosem doznań, wizjami sennymi, urywającym mowę szlochem. Wiersze Kijanowskiej, spisywane niejako poza protokołem dociekań sędziów i historyków oraz poza matrycami konwencji literackich, porażające w swej bezpośredniości i nagości pierwszoosobowego przekazu, czynią bezzasadnym pytanie o prawo mówienia cudzymi głosami, czy też o zacieranie granicy między głosem ofiar a mówieniem w ich imieniu. Serhij Żadan pisał, że głosy nawiedzające poetkę istnieją wewnątrz jednej przestrzeni, w wielogłosie obejmującym ofiary tak Hołodomoru, jak i Holokaustu, i dlatego niemożliwym jest słyszenie głosu jedynie „swoich” umarłych, przy jednoczesnym tłumieniu pozostałych. Poprzez akt poetycki Kijanowskiej, wymykający się granicom podziałów kulturowych czy narodowościowych, rodzi się żywe świadectwo po-czasie, dzięki któremu wszyscy zamęczeni na „skrawionych ziemiach” stają się „nasi” – „bo śmierć to naprawdę być razem”, mówi głos Babiego Jaru. Uwolnione z „czarnej jamy” zbiorowej niepamięci głosy, przez Historię skazane na niebyt i bezimienność, czynią wolność i piszą jej nowe imię.

Luljeta Lleshanaku oddaje się w służbę losów tych, którzy żyli przed nią, dziedziczonych rodzinnie, ale też doświadczanych wspólnie z ludźmi walczącymi o przetrwanie w świecie reżimowego zniewolenia. „Trwanie jest obowiązkiem, nie wyborem: / trzy pokolenia budzą się we mnie każdego ranka”. Dorota Horodyska, od wielu lat towarzysząca poetce jako tłumaczka, właśnie tę „rzeczywistość pionową” postrzega jako decydującą w formowaniu się jej poetyckiej dykcji: „W głębokich pokładach własnej cielesności, która jest także rezerwuarem pamięci, [Lleshanaku] słyszy głosy swoich przodków i pokornie godzi się z faktem, że nie ma przed nimi ucieczki, że stanowią one rodzaj trudnego dziedzictwa, budulec tożsamości”. Kręgi, po których Lleshanaku schodzi ku otchłani to świat albańskich więzień i obozów pracy, należących do najokrutniejszych w świecie. Dokumentem tożsamości jest tutaj bieda („gdziekolwiek jesteś, bieda czyni cię tubylcem”) i upokorzenie (codzienne tortury „nie pozostawiały czasu na myślenie”). Tytułowy poemat Woda i węgiel nawiązuje do lekcji, jaką uczniowie odbierali w komunistycznej szkole: „Człowiek składa się tylko z wody i węgla”, w konsekwencji której „nagle wszyscy byliśmy tacy sami”. Poezja Lleshanaku nie jest oskarżycielska ani rozliczeniowa w tonie, tworzy natomiast osobny, niebywale oryginalny świat poetyckiego wyrazu, w którym wbrew upiornej „szkole życia”, niczym wendetta przekazywanej pod reżimowym nadzorem kolejnym pokoleniom, wywalczone zostaje miejsce dla służby innemu i wzięcia odpowiedzialności za jego los, dla empatii i zwykłego międzyludzkiego ciepła. Czy człowiek, któremu po czterdziestu pięciu latach więziennego piekła mówią „Jesteś wolny”, wie dokąd ma pójść? Głos zanotowany przez poetkę mówi, że to dla niego „druga egzekucja”. Czy istnieje szansa, że odzyskana wolność nie stanie się dla niego najwyższym wymiarem kary? Niemal każdy wiersz poetki staje się alchemicznym laboratorium przywrócenia drugiemu człowiekowi godności. I tylko w tym sensie są to wiersze polityczne, bo dyktator niczego tak się nie boi, jak wyprostowanego człowieka patrzącego mu prosto w oczy: „Bo godność, / nawet jeśli nie dziedziczna, / może być zaraźliwa”.

Marianna Kijanowska i Luljeta Lleshanaku, Europejskie Poetki Wolności roku 2022, urzeczywistniają wolność we wspólnocie pamięci i losu, a ich niepowtarzalny poetycki głos rodzi się z głębokiego wsłuchania w głosy zamęczonych i zniewolonych. Czytelnicy ich poezji stają się świadomi, że mogą mieć tyle tylko wolności, ile pomogą jej wywalczyć tym, z którymi współistnieją.