Twórczość urodzonego w Dolinie Torne Davida Vikgrena jest mocno zakorzeniona w doświadczeniu kulturowym i historycznym tego specyficznego regionu na pograniczu Szwecji i Finlandii.
Od wczesnych lat czułem potrzebę opisywania rzeczywistości, zdarzeń i tożsamości w sposób, który wyraźnie nawiązywał do marginalizacji, czy to geograficznej, czy ekonomicznej, czy też językowej – opowiada poeta w rozmowie z Justyną Czechowską.
Co oznacza dla Ciebie język ojczysty, zwany w języku szwedzkim, podobnie jak w innych językach germańskich, językiem matki?
Moim językiem ojczystym jest szwedzki używany w Dolinie Torne, jest to dialekt, na który silny wpływ ma język meänkieli i bliskość Finlandii. Dźwięczny, drastyczny, szorstki i pomysłowy.
Moja mama pochodzi z Doliny Torne, ojciec urodził się w Algierii. Jego językami ojczystymi były arabski i francuski, potem hebrajski, a jeszcze później szwedzki. Osobiście zawsze uważałem język – jedyny, jakim dysponuję – za niewystarczający i niezbyt dojrzały, by opisać to, co obserwuję. Jeśli chodzi o język ojczysty, odczuwam go podobnie jak Derrida, który w książce Jednojęzyczność innego, czyli proteza oryginalna pisze: „Mam tylko jeden język i nie jest to mój język” (polski przekład Andrzeja Siemka w: „Literatura na Świecie” 1998, nr 11/12).
W kolejnych książkach snujesz opowieść o swoim dość egzotycznym pochodzeniu, ponieważ na temat Doliny Torne nie istnieje prawie żadna literatura. Opowiadasz historię, która dla większości użytkowników języka szwedzkiego jest kompletnie nieznana. Czy gdybyś urodził się w innej części Szwecji, miałbyś potrzebę opowiadania o swojej ziemi?
Nie sądzę. Od wczesnych lat czułem potrzebę opisywania rzeczywistości, zdarzeń i tożsamości w sposób, który wyraźnie nawiązywał do marginalizacji, czy to geograficznej, czy ekonomicznej, czy też językowej. Fakt, że w ogóle zacząłem pisać, w szczególności poezję, wiąże się z tym, że właśnie w poezji odnalazłem praktykę językową – posługiwanie się innymi środkami wyrazu niż te ogólnie przyjęte – potrzebną mi do opisania doświadczenia, któremu brakowało języka. Dolina Torne na wiele sposobów ucieleśnia historycznie zarówno tę językową, jak i geograficzną ambiwalencję. Ale dla mnie pochodzenie, o które pytasz, stanowi kolejny wymiar mojej biografii, a ta musi problematyzować wyobrażenia tego, co dotyczy miejsca, w szczególności prowincji.
Czy to misja? Piszesz: „Pragnę wierzyć, że to drzewo, czy raczej brak drzewa, powoduje, że moje dłonie czują wieczną potrzebę bycia zajętymi”.
Zawsze traktowałem pisanie jako odpowiedzialność, wobec żywych i umarłych. W tym sensie jest to zadanie. Znaczenie tego zadania zmienia się z książki na książkę. Innymi słowy, forma zawsze wiąże się z tą „misją”.
Wierzysz w opozycję kultura–natura?
Absolutnie nie. W ogóle nie istnieją żadne wyraźne podziały. Także granica jest tylko zachodzeniem na siebie dwóch przestrzeni, a stała jest czasownikiem.
Czy masz jakieś wyjątkowe literackie wzorce, które chciałbyś przywołać?
Oczywiście jest ich wiele. Ale trzy pierwsze, które przychodzą mi do głowy, to: autor Ksiąg Mojżeszowych, kronikarze Koranu i Antti Keksi Mikkelinpoika.
W recenzji książki Folkmun [Mowa potoczna] Nils Svensson zadaje pytania, które wydają się zarówno interesujące, jak i dramatyczne w dzisiejszej Szwecji czy w ogóle w Europie. Jedno z pytań dotyczy idei narodu i ludu jako „wspólnoty wyobrażonej”. W innym miejscu recenzji krytyk pyta, co sprawia, że czujemy narodową wspólnotę z ludźmi, których nigdy nie spotkamy.
Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie inaczej, niż to robię w książkach. O pojęciu „wspólnoty wyobrażonej” pisał Benedict Anderson, ta książka miała dla mnie duże znaczenie. Decydująca jest tu kwestia tego, jak bardzo nacja jako idea jest powiązana ze znikaniem mniejszych języków, pojawianiem się sztuki drukarskiej i sukcesem kapitalizmu. Ale o poczuciu wspólnoty mogę powiedzieć tyle, że nie musi ono, nie powinno, czy nawet nie może być przede wszystkim naznaczone charakterem narodowym. Poczucie wspólnoty – jestem o tym głęboko przekonany – może i powinno rozprzestrzeniać się na wszystkie organizmy odczuwające. W końcu wszyscy dzielimy ten sam los. Sztuka może tu stworzyć wspaniały warsztat zmieniania perspektywy, zwalczać przyzwyczajenie do przetwarzania i unaoczniania naszych przywilejów. A także, co równie ważne, prezentować nam inne wspólnoty.
Jakie znaczenie ma dla Ciebie fakt, że Twoje teksty są tłumaczone, na przykład na polski?
Bycie tłumaczonym jest wielką radością. Przede wszystkim oznacza to dla mnie nowego czytelnika – tłumacza. To tutaj powstaje link, coś co łączy, a jednocześnie otwiera na potencjalną nowość. Nowe oczy, nowy sposób myślenia i nowy wiersz, oto co rozumiem przez tłumaczenie. A jeśli chodzi o język polski, którego nie znam i czytam jedynie w przekładzie na szwedzki, uosabiają go dla mnie Stanisław Lem, Wisława Szymborska i Andrzej Stasiuk.
Od kilku lat Szwecja bardzo dba o swoje mniejszości etniczne i ich języki. Jednym z pięciu oficjalnych języków jest ten z Doliny Torne. Wcześniej mało kto w południowej Szwecji wiedział o jego istnieniu. Czy wyobrażasz sobie czasem, że żyjesz w latach 50., 60., kiedy meänkieli był językiem zakazanym? Czy wtedy również byś pisał, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Moje pisanie jest oczywiście silnie powiązane z lokalną polityką tożsamościową, którą prowadzono, gdy byłem dzieckiem, oraz z charakterystycznym idiomem języka meänkieli. Sam jednak nie reprezentuję ani mniejszości, ani jej języka. Po części właśnie z braku zdolności do bycia częścią tej kultury, nadałem językowej ułomności i dystansowi, który z niej wynika, status praktyki artystycznej. Nie piszę bowiem o miejscu, które jest, ale krok po kroku jakieś pomiędzy, które niesie przyszłość.
Rozmawiała: Justyna Czechowska
Zdjęcie: Kristin Lidell
Justyna Czechowska – literaturoznawczyni, animatorka kultury, tłumaczka ze szwedzkiego i norweskiego, autorka artykułów, antologii i wywiadów. Współzałożycielka Fundacji na rzecz Badań Literackich i Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. W 2015 r. współtworzyła program festiwalu „Odnalezione w tłumaczeniu”.
_____
David Vikgren będzie jednym z gości wieczoru poetyckiego w Restauracji Grand Cru (ul. Rycerska 11-12, Gdańsk), który odbędzie się 9 października o godz. 19.