„Jonas to kawał oryginała” – mówi w rozmowie z Zofią Zaleską Michał Lipszyc, tłumacz Daniela Jonasa, portugalskiego poety nominowanego do Nagrody Europejski Poeta Wolności. Zachęcamy do przeczytania wywiadu, który ukazał się w książce „Wolne słowa. Zestaw podręczny do ćwiczeń indywidualnych i zbiorowych” pod redakcją Grzegorza Jankowicza i Zofii Król, wydanej w ramach festiwalu Europejski Poeta Wolności.
Zofia Zaleska: Jak się dziś pisze poezję w Portugalii?
Michał Lipszyc: Jako tłumacz ostatnio skupiam się przede wszystkim na portugalskojęzycznych obszarach pozaeuropejskich, tych w Brazylii i w Afryce. Jeśli chodzi o portugalską poezję, dotychczas miałem głównie do czynienia z rzeczami nieco starszymi, między innymi z twórczością Fernanda Pessoi czy zmarłego w tym roku Herberta Heldera, który także jest już tam czymś w rodzaju kanonicznego dinozaura. Ale na podstawie mojej wiedzy i sporadycznych kontaktów z poezją Portugalczyków młodszego pokolenia, na przykład przy okazji współpracy z corocznym festiwalem Spoke’N’Word, powiedziałbym tak: w portugalskiej poezji dominuje dziś kilka trendów, zwłaszcza dość ogólnie pojmowana moda na ponowoczesność. Skutkuje to różnymi udziwnieniami formalnymi, czasem po prostu sileniem się na oryginalność i niezwykłość. Taka tendencja przynosi często skutek odwrotny od zamierzonego – czytelnik ma wrażenie, że dostaje coś wtórnego, odtwórczego. U nas „awangardowe” gry z językiem, które można spotkać w twórczości portugalskiej, są już raczej przetrawione i wyeksploatowane, nie wzbudzają takich emocji. Między innymi z tego właśnie powodu autorzy, którzy w Portugalii cieszą się dobrą prasą, przeniesieni w polszczyznę nieraz wywołują jedynie wzruszenie ramion – stosowane przez nich zabiegi poetyckie, czasem jakby na siłę udziwniane rozwiązania formalne, dla naszego ucha brzmią nieco archaicznie. Rozmaite awangardy poetyckie kolejnych epok dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku były w Polsce przerabiane intensywniej bądź na większą skalę, więc polski czytelnik jest nimi bardziej nasycony, a czasem znużony.
Podobno Daniel Jonas jest postrzegany w Portugalii jako outsider opierający się literackim modom i tworzący poza głównym nurtem. On też z upodobaniem uprawia jednak postmodernistyczne gry i żongluje wszelkimi literackimi konwencjami.
To autor, który w swoich wierszach pozostaje nowoczesny i tradycyjny zarazem, czasem chyba świadomie prowokując zarzut o archaiczność. Jak żaden inny poeta w Portugalii potrafi łączyć klasyczne formy poetyckie ze współczesnym językiem i oryginalnym obrazowaniem. Ta twórczość nie ogranicza się do pustej zabawy słowami, w istocie jest poddana dyscyplinie i skupia się na dość oryginalnych kwestiach, co czyni ją ciekawszą niż postmodernistyczne gry z językiem. Wykorzystując najróżniejsze konwencje literackie – przez wskrzeszenie formy klasycznego sonetu czy stosowanie ostentacyjnie zachowawczych rozwiązań, na przykład opartego na dokładnych rymach wiersza sylabicznego – Jonas chce pokazać nie tylko zręczność warsztatową czy ogrom i chaos możliwości, ale przede wszystkim ożywiać dawne epoki, zrównywać w czasie i przestrzeni pozornie odmienne tradycje. Nawet jeśli pokazuje coś z pozoru przestarzałego, to po to, aby powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak archaiczna forma w literaturze. Udowadnia, że dawne formy mają szansę służyć nowoczesnym celom.
Odnosi sukces?
Często mu się to udaje. Ostatnio wydał tom Nó [Węzeł] i dostał za niego swoje największe jak dotąd wyróżnienie, nagrodę Związku Pisarzy Portugalskich. Ta książka składa się wyłącznie z sonetów. W uzasadnieniu werdyktu wydanego przez tuzów literaturoznawstwa portugalskiego padają słowa, że poeta w twórczy sposób wskrzesza to, co wydawało się martwe. Jonas wybrał formę poetycką modną w Europie w piętnastym i szesnastym wieku, aby pokazać, że dawne epoki mogą być wciąż żywotne, jeśli będziemy potrafili właściwie używać stworzonych wówczas narzędzi. Zrobił to przekonująco, na pewno w jakiejś mierze dzięki temu, że sam z powodzeniem przekłada dzieła Miltona, Shakespeare’a, Wordswortha, Pirandella czy Huysmansa, a na co dzień uczy w szkole angielskiego. Doskonale zna kanon zachodniej literatury i na równi ze specyficzną tradycją portugalską wplata go we własną twórczość. Pozwala mu to ustrzec się przekleństwa, które dręczy wielu literatów w Portugalii, czyli grzęźnięcia we własnym hermetycznym grajdołku. Dość dobrze znamy to z własnego podwórka – co wydaje się ważne i nowatorskie z perspektywy własnego kraju, w przekładzie, czyli w perspektywie nieco zuniwersalizowanej, często już takie interesujące nie jest. Jonasowi ta pułapka nie grozi, lub grozi w mniejszym stopniu, bo umie on twórczo wykorzystać w portugalszczyźnie motywy z tradycji Zachodu, czytelne także dla ludzi z innej szerokości geograficznej. Zresztą nie tylko Zachodu, pisze też haiku. Sięga, po co chce, jest oczytany, ma sporą wiedzę i czerpie z niej, pisząc. To sprawia, że można go spokojnie nazwać poetą europejskim, skoro jawnie i twórczo reinterpretuje zachodnią kulturę jako pewną całość. Pomysłowo bawi się słowami i motywami, zdarza mu się też stosować eksperymenty graficzne. Jest ciekawy do czytania i niewdzięczny do tłumaczenia. Czasem można odnieść wrażenie, że Jonas bardzo chce pokazać zręczność formalną; ale czasem własna sprawność go nieco ponosi, jakby nie mógł się powstrzymać przed udowadnianiem, że umie nas zaskoczyć w dowolnym stylu. W Częstym przechodniu na przykład raz serwuje nam ascetyczne haiku, a raz rozwlekłe, quasi-epickie wyflaczanie się, w którym tego „ja” jest tyle, że trudno to strawić. Dlatego czasem podczas pracy brała mnie lekka irytacja, myślałem: „I tak jesteś dobry, po co się jeszcze silisz na dodatkowe wygibasy”?
Ta zmienność Jonasa przypomniała mi opowieść o rzymskim bogu o dwóch twarzach, Janusie.
Nigdy nie wpadłem na to porównanie. Pewien portugalski krytyk ukuł za to inną ciekawą metaforę, mianowicie, że Jonas jest jak prorok Jonasz w brzuchu wieloryba zachodniej kultury, bo karmi się wieloma tradycjami i twórczo je przetwarza. Moim zdaniem Jonas to typ poety, który z tomiku na tomik jest coraz lepszy – rozwija się powoli, ale systematycznie. Niektóre wiersze brzmią chwilami, jakby napisał je w liceum jakiś chmurny młodzian w czarnym golfie i zamglonych okularach, obdarzony przemożną wrażliwością – jednak w Portugalii nieco przerysowany obraz poety ze zwichrzonym włosem i nieobecnym spojrzeniem, eterycznego, bladego i odzianego na czarno, wciąż ma jakiś sznyt i ten styl nie jest tam obciachem. W pewnym stopniu poezja wciąż cieszy się w Portugalii statusem tajemnego, hermetycznego, praktykowanego przez wybraną garstkę intelektualistów procederu, więc jej twórcom uchodzą na sucho takie pozy, można powiedzieć nawet, że tego się od nich oczekuje. Dlatego nie wszystkich portugalskich twórców warto przekładać.
U Jonasa jednak te i inne pozy to dość przemyślana strategia, wedle której na jednej stronie jest irytująco staroświecki albo rzewny, a na następnej zaskakuje zupełnie innym, a przy tym nowatorskim tonem. Chodzi o to, aby czytelnik nigdy do końca nie wiedział, z której strony Jonas zaatakuje. W tomiku Częsty przechodzień taki unurzany w egzystencjalistycznej manierze wiersz to na przykład Naśladowanie życia. Zdania w stylu: „Jestem tym wszystkim, czego o sobie nie myślałem, / jestem tym wszystkim, czym nie jestem, lub czego nie chciałem” będą nas może irytować nieco mniej, gdy dostrzeżemy w nich niewątpliwie świadome nawiązania do pisarstwa Pessoi. W tych dość ekshibicjonistycznych autowiwisekcjach pobrzmiewają wyraźne echa Księgi niepokoju oraz poezji Álvara de Camposa, jednego z heteronimów Pessoi, preegzystencjalistycznego wcielenia pisarza. Jonas gra z wielogłosem Pessoi i twoje skojarzenie z rzymskim bóstwem Janusem i jego zmiennym obliczem jest tutaj w pełni uzasadnione. Poeta chce dać do zrozumienia, że może przemawiać w imieniu wielu podmiotów, a nawet przedmiotów – i robi to z powodzeniem. Mimo pozornego rozpasania formalnego kształt jego twórczości wydaje się przemyślany, szaleństwo poddano dyskretnej dyscyplinie, a autor, uprawiając je, udowadnia, że przynajmniej w poezji wolność jest możliwa, że poeta może czerpać inspirację, z czego tylko zapragnie, i twórczo przekształcać dowolną tradycję.
Konsultowałeś się z nim w czasie pracy nad przekładem?
Może dwukrotnie. Moje wątpliwości dotyczyły miejsc, w których poetyckie obrazowanie i metaforyka dotyczą skrajnie subiektywnych, ulotnych skojarzeń, i bałem się, że wskutek mylnej interpretacji wizji wypaczę autorski zamysł. Kiedy po długim milczeniu odpisał mi w końcu, że nie pamięta, co dokładnie miał we wskazanym miejscu na myśli, uznałem, że mam wolną rękę i muszę czasem kierować się intuicją. Warto podkreślić, że Jonas świadomie odpowiedział tak, a nie inaczej, jakby chciał zaznaczyć, że owszem, jest coś takiego, jak moment twórczy lub chwila natchnienia, ale potem wiersz zaczyna żyć własnym życiem, zaś autor – tylko chwilowy depozytariusz myśli i wrażeń – nie czuje się w prawie niczego precyzować ani wyjaśniać po fakcie. W tomiku Częsty przechodzień jest nawet poruszający ten temat utwór pod tytułem Transmigracja, gdzie padają słowa: „Pozwoliłem kilku wierszom ode mnie uciec / a zerkając na nie po raz ostatni, zauważyłem / że są znacznie szczęśliwsze / beze mnie”.
Taka reakcja pasuje do twórcy kameralnej poezji, która stroni od głoszenia prawd czy dawania jakichkolwiek wskazówek, i nie pragnie wypowiadać się na temat aktualnych bolączek tego świata.
Udzielanie jakichkolwiek lekcji czy „wypowiadanie się w sprawie” zdecydowanie tego poety nie interesuje, na pewno nie walczy o społeczne równouprawnienie, ratowanie Amazonii czy prawa dla imigrantów. Jeśli jego sztuka poetycka jest deklaracją czegokolwiek, to tylko niczym nieskrępowanej swobody twórczej. Do pojęcia wolności nawiązuje bezpośrednio wiersz Domy, który kończy się tak: „Domy. Śnię o domach. / Przyglądam się im i przez chwilę / Są moje, tak jak moje są wszystkie / Życia, które przymierzam, / Kiedy co chwila z siebie samego wychodzę. / Domy. Skazują mnie na to, że ich nie mam. / Ja skazuję je na to, że nie mają skrzydeł”. Podmiot liryczny jest według wizji Jonasa skazany na wolność – to przywilej, ale i brzemię. Może być wolny, ale za to nigdy nie będzie miał domu. Ten wiersz można traktować jako formalny klucz do całego tomiku – autor przymierza rozmaite życia, wykorzystuje obce konwencje i style, przemawia różnymi głosami i jest to manifestacja jego twórczej niezależności. Deklaruje wolność od wszelkich narzucanych etykietek, postuluje prawo do świadomego i nieograniczonego czerpania ze światowego dziedzictwa. Przy czym nie odcina się całkowicie od współczesności i jej spraw; w tym tomie są sygnały świadczące o tym, że uważnie się jej przygląda, choć z dystansu – mam na myśli na przykład wiersze Osetia i Srebrna noc. Częsty przechodzień zaczyna się narracją nowoczesną czy ponowoczesną, potem pojawiają się wiersze w naszym odczuciu staroświeckie, w których pobrzmiewa pewien dialog z tradycją, następnie mamy trochę quasi-haiku, dwa lub trzy utwory ciut bardziej publicystyczne czy zaangażowane, a na koniec dwa kawałki konwencjonalnie rytmiczne i rymowane. Wszystko zamyka drobny czterowiersz: „Daleko już biegnie ta droga, a dokąd wiedzie, / nie wiem, bo z oczu ją tracę. / Do mojego dzieciństwa dociera, lecz nie wiem / którędy, wrócić tam nie potrafię”. Dzieciństwo – bądź pierwotna, utracona ostrość i czystość spojrzenia na świat – to dla poety punkt wyjścia, a zarazem nieosiągalny punkt dojścia. Ta książka stanowi więc także relację z wewnętrznej podróży oraz komunikat: opowiadam o własnych refleksjach za pomocą bardzo różnych głosów i środków formalnych, dryfując przez kolejne style i epoki, ale kierunek jest zawsze ten sam – do niemożliwego początku.
Do jakiego polskiego poety porównałbyś Daniela Jonasa?
Jonas to kawał oryginała, pewnie jak każdy prawdziwy poeta, więc nie wiem, czy szukanie takich analogii ma sens. Jeśli chodzi tylko o samą pozycję zajmowaną na scenie poetyckiej, stosunek do mainstreamu i tak zwanego środowiska, można zaryzykować porównanie z Jackiem Podsiadłą. Mówimy bowiem o twórcy, który od dość dawna i dość regularnie pisze i drukuje wiersze, zgarnia pochwały i nagrody, ale rzadko udziela wywiadów, nie jest łasy na zaszczyty czy zasiadanie w różnych jury i panelach, i w ogóle przede wszystkim szuka raczej ciszy i prywatności. O twórcy bardzo cenionym przez krytykę, który mimo wszystko pozostał sobą i pozostał na uboczu. Taka postawa trafia się coraz rzadziej, bo w literaturze zaczynają rządzić prawa świata medialnego, gdzie najbardziej liczy się rozgłos, skandale, dochody i odchody, a ludzie pióra pozwalają robić z siebie tak zwanych celebrytów.
Wywiad Zofii Zaleskiej z Michałem Lipszycem, tłumaczem poezji Daniela Jonasa, pochodzi z książki „Wolne słowa. Zestaw podręczny do ćwiczeń indywidualnych i zbiorowych” pod redakcją Grzegorza Jankowicza i Zofii Król, wydanej w ramach festiwalu Europejski Poeta Wolności.