U Jeana Portante słowa wydają się kipieć w kotle wielu języków. Ta mieszanka językowo-kulturowa sprawiła, że nabrał poczucia co najmniej podwójnej przynależności, czy raczej nieprzynależności, jak prawdziwy wieczny wędrowiec. Pisuje w kilku językach, ale poezję tworzy wyłącznie po francusku – ale jest to francuski szczególny. Wawrzyniec Brzozowski, tłumacz poety nominowanego do Nagrody Literackiej Miasta Gdańska „Europejski Poeta Wolności” w rozmowie z Adamem Pluszką opowiada o wyjątkowym języku-wielorybie Portante.

Poezja Portante została przetłumaczona na ponad 20 języków. W ramach serii Europejski Poeta Wolności – Nominacje ukazał się tom „Po trzęsieniu” w przekładzie Wawrzyńca Brzozowskiego.

Adam Pluszka: Jean Portante to poeta uhonorowany wieloma nagrodami i człowiek wielu talentów. Jak pan na niego trafił?

Wawrzyniec Brzozowski: Właściwie przypadkiem. Delikatnie mówiąc, nie bardzo orientuję się we współczesnej poezji frankofońskiej. Mniej więcej 20 lat temu mój przyjaciel Marek Szczęsny – znakomity malarz mieszkający w Paryżu – ofiarował mi tomik Jeana (ósmy – obecnie jest ich około 20). Wierszom – podobnie jak w kilku innych jego książkach – towarzyszyły rysunki Marka, o którego twórczości Jean zresztą pisywał, bywa bowiem, pośród innych rozlicznych zajęć, również krytykiem sztuki. W tamtym czasie, na starość i właściwie bez żadnych niemal ku temu kompetencji, zadebiutowałem jako tłumacz, gdy dopadł mnie i zaczął gnębić imperatyw, żeby przełożyć na polski arcydzieło Georges’a Pereca Życie instrukcja obsługi. Doszedłem do wniosku, że chyba lubię to zajęcie, a ponieważ poezja Jeana mi się spodobała, a Marek zasugerował, że warto byłoby spróbować wydać go po polsku, zabrałem się za tłumaczenie Point, nie myśląc o wydawcy.

AP: Udało się znaleźć wydawcę?

WB: Nie udało się, ale tamte przekłady przydały się w następnych latach przy okazji kilku poetyckich wieczorów Jeana w Polsce. Podczas jednego z nich, w Krakowie, poznałem go wreszcie osobiście, potem była przemiła i smakowita kolacja w jego paryskim domu i po paru latach nieco dłuższe spotkanie podczas katowickiego festiwalu Ars Cameralis w 2017 roku. Jean, oprócz kilku wierszy z Point, zaprezentował wówczas pierwszą część Po trzęsieniu w moim tłumaczeniu. A w końcu pojawiła się okazja, by przedstawić jego poezję w ramach gdańskiej nagrody i wreszcie wydać ją u nas drukiem. Był na to najwyższy czas – przełożono ją do tej pory na ponad 20 języków. Przetłumaczyłem więc resztę Po trzęsieniu, które ukazało się w pięknej, dwujęzycznej szacie. Cieszyłem się na kolejne, kilkudniowe tym razem spotkanie z Jeanem, aż tu nagle, dosłownie kilka dni wcześniej, wszystko stanęło na głowie za sprawą wiadomego wirusa. Ale jest książka!

AP: U Jeana Portante słowa wydają się kipieć w kotle wielu języków. Czy zapanowanie nad tą materią było trudne?

WB: Cóż, pomijając już brak czasu i sił (tłumaczyłem jednocześnie drugi tom Prousta, goniony terminami, a do tego dopadły mnie jakieś choroby), nie było to proste. Ale to nie wielość ukrytych w jego wierszach języków, była najtrudniejsza. To zresztą złożona sprawa.

AP: Proszę opowiedzieć.

WB: Jean urodził się w Luksemburgu niedługo po tym, jak przybyli tam z Włoch jego rodzice (zdałem sobie nagle sprawę, że kończy w tym roku 70 lat, czego absolutnie nie widać po jego duchu, ciele i poczynaniach). W domu mówiono po włosku i luksembursku (nawiasem mówiąc, ów język, uważany przez długi czas ze jeden z niemieckich dialektów, niedawno wybił się na niepodległość i „urzędowość”). Czasami bywał też w użyciu francuski, a do tego językiem szkolnym w Luksemburgu jest niemiecki. Potem doszedł jeszcze angielski i hiszpański (podejrzewam zresztą, że Jean jest w stanie dogadać się w kilku dalszych językach). Ta mieszanka językowo-kulturowa sprawiła, że już w dzieciństwie nabrał poczucia co najmniej podwójnej przynależności, czy raczej – jak ujął to autor jego francuskiego hasła w Wikipedii – nieprzynależności, bo jak każdy prawdziwy wieczny wędrowiec (nadal, mieszkając w Paryżu, ogromnie dużo podróżuje), bardzo wcześnie poczuł, że nigdzie tak naprawdę nie jest zakorzeniony, że jest obywatelem ziemi niczyjej. Traktuje o tym zresztą pierwsza z jego kilku powieści Mrs Haroy ou la mémoire de la baleine (Mrs Haroy albo pamięć wieloryba), a motyw ten przewija się przez całą jego twórczość, zarówno poetycką, jak i prozatorską, eseistyczną i dramaturgiczną. Pisuje w kilku językach, ale poezję tworzy wyłącznie po francusku – nigdy w żadnym z języków swojego dzieciństwa. Ale jest to francuski szczególny.

AP: Dlaczego?

WB: To „język-wieloryb”, wedle ukutego przezeń określenia. Na oko francuski, ale trochę jakby inny – na podobnej zasadzie jak wieloryb, wieczny wędrowiec, ssak, który opuścił ziemię, wybierając oceany, podobny jest do ryby. Język jego poezji oddycha – jak sam mówi – włoskim i innymi językami, wśród których dorastał w Luksemburgu, ale czyni to niezbyt często i nie nadto nachalnie. Wystarcza to jednak, żeby wzbudzić niepokój u frankofońskiego czytelnika, a przynajmniej go zaintrygować. W wierszach Jeana pojawiają się neologizmy, czasem też nietypowy dla francuskiego szyk zdań. Można rzec – i bynajmniej nie jest to tylko moje zdanie – że niebagatelnie wzbogacił i uelastycznił francuski. Trzeba pamiętać, że do niedawna ów język, przynajmniej ten literacki, trzymany był od prawie 400 lat w ryzach (nadal jest w wielkim stopniu) przez Akademię tak twardą łapą, że Francuzi po prostu stracili umiejętność rozumienia najbardziej nawet logicznych neologizmów, które nie posiadały błogosławieństwa Akademii. Wiele razy sam się o tym przekonałem, gdy zamieszkawszy prawie czterdzieści lat temu na kilka lat we Francji, usiłowałem się jakoś ratować w swych potężnych językowych brakach.

To pewien paradoks, ale język polski – z punktu widzenia tłumacza w swej elastyczności język doskonały – w przypadku poezji Jeana utrudnia, często wręcz uniemożliwia „przełożenie” z oryginału większości tego, co frankojęzycznego czytelnika wprawić może w niepokój, czyli nieco osobliwie zbudowanych, ale semantycznie poprawnych zdań, które my możemy układać na wszelkie sposoby. Gdyby były drażniąco rewolucyjne w oryginale, byłoby to o wiele łatwiejsze, ale Jean w swej poezji stosuje właściwie tylko łagodne metody…

Jean Portante czyta Wyraźnie widziałem jak drą na kawałki

AP: Portante jest poetą nieoczywistym, jego wiersze wielowymiarowe, pełne odwołań do literatury i symboliki. Jak się panu pracowało nad tą Biblioteką Babel?

W.B.: Przy tłumaczeniu jego poezji to nie odwołania do literatury czy też aluzje do mało znanych, ale funkcjonujących już gdzieś wcześniej symboli sprawiają największą trudność. Jean zresztą, przy całej swej ogromnej erudycji, gospodaruje nimi oszczędnie. Prawdziwym problemem jest jego własna, prywatna symbolika. W przypadku niektórych metafor, niektórych obrazów w jego wierszach, do ich pełniejszego zrozumienia konieczna jest znajomość szyfru, którego Jean nie udostępnia czytelnikom. Ciekawy przypadek poety, który skazując się w niemałym stopniu na hermetyczność, nie objaśnia wywodzących się z jego autobiografii prywatnych symbolicznych kodów. Postępuje, by tak rzec, sprzecznie z prawami rynku, ukrywając często poetycką siłę metaforycznych znaczeń, dostępnych tylko jemu samemu i nielicznym wtajemniczonym.

AP: Miał pan chwile zwątpienia? Zasięgał rady u autora?

WB: Chwil zwątpienia było całe mnóstwo, ale – choć zapewne świadczy to o moich brakach warsztatowych, o niesumienności jako tłumacza – nie wypytywałem raczej Jeana o jego osobistą symbolikę, o znaczenie poszczególnych obrazów i w ogóle konsultowałem z nim stosunkowo niewiele rzeczy. Przede wszystkim chodziło w wieloznaczność niektórych francuskich słów. Ale czasem, jeśli już mowa o tym, co ukryte dla czytelnika, pytania tego typu przynosiły uboczne, ważniejsze od uściślenia pewnych terminów efekty – przynajmniej jeśli idzie o moje prywatne interesy z poezją Jeana. Gdyby nie przyszło mi do głowy że, na dość karkołomnej zasadzie, enigmatyczny w pewnym miejscu bois droit de cerf – „prawy róg jelenia” – oznacza być może proste drewienko w latawcu, nigdy pewnie bym się nie dowiedział, że jeleń, obecny już w Point, i pojawiająca się czasem w wierszach Jeana tajemnicza liczba osiem, odnoszą się do wypadku, jaki miał, jadąc nocą samochodem z Paryża do Luksemburga do umierającego ojca. Zderzył się wówczas z jeleniem, którego poroże o ośmiu odrostach przebiło przednią szybę pomiędzy Jeanem i jego towarzyszką. Jeleń zginął na miejscu, Jean nie zdążył do Luksemburga przed śmiercią ojca.

Pomyślałem teraz, że ta moja niechęć do głębszej egzegezy Po trzęsieniu wzięła się trochę z tego, że jego poezja wywołuje we mnie wzruszenia. Niby od tego jest poezja, ale z wiekiem zdarza mi się to – nie tylko w przypadku literatury, ale wszelkiej sztuki – coraz rzadziej, bardzo już rzadko. Może obawiałem się podświadomie zbyt głębokiego, analitycznego w niej grzebania, co zazwyczaj nie kończy się dobrze nie tyle dla dzieła, ile dla wzruszeń odbiorcy?

W każdym razie, jeśli można tak powiedzieć, przekładałem to bardziej intuicyjnie, a nie „naukowo”. A jest to w przypadku Jeana ryzykowne, bo w jego poezji ogromnie ważna jest forma, zarówno graficzna, jak i „muzyczna”. A do tego często, podobnie jak w przypadku jego osobistej mitologii, chytrze ukryta.

AP: Proszę podać przykład.

WB: Zwykł on, na przykład, trawestować klasyczne kompozycje wierszy w sobie tylko właściwy sposób. Niekiedy radykalnie – niełatwo odkryć, że pod postacią 12 wierszy pierwszej części Po trzęsieniu kryją się sonety (łatwiej dostrzec je w ostatniej części książki-poematu). Jeśliby sam z siebie (co u niego rzadkie) nie zwrócił mi na to uwagi, nie doszedłbym raczej do tego, że na trzecią część trzeciego rozdziału (myślę, że w tym przypadku jest to adekwatne słowo), zatytułowanego Cztery trzęsienia ogrodu, składają się japońskie tanka – prastara, misterna forma wiersza w schemacie 5/7/5 + 7/7 sylab, o jakieś tysiąc lat starsza od haiku, którego tanka jest pramatką. Jean użył jej, czyniąc aluzję do japońskich trzęsień ziemi (mam zresztą wrażenie, że cała jego poezja ma w sobie coś z wyrafinowania japońskich ogrodów, gdzie czujemy doskonałość, ale nie bardzo wiemy, skąd się ona bierze). Rzecz jasna, przekładając coś takiego z innego języka, nie da się utrzymać formalnego reżimu, chcąc zachować treść. A nawet jeśli bywa to możliwe, efekt jest zazwyczaj dziwaczny i sztuczny. Nie zawsze (a właściwie rzadko) daje się ściśle zachować w przekładach poezji formę oryginału, mogłem tylko starać się zachować wrażenie jakiegoś porządku.

Raz jeszcze wracając do ukrytych treści: poinformował mnie wówczas jakby mimochodem, że fragment ten jest opisem towarzyszących mu w dzieciństwie przedmiotów, odnalezionych gdzieś w szufladach, gdy porządkował rzeczy po śmierci matki.

AP: Jak pan widzi tę poezję?

WB: Wnioskując z tego, jak wiele ukrywa przed czytelnikiem nader istotnych dla swej poezji znaczeń, nie przejmując się jej hermetycznością, można odnieść wrażenie, że Jean pisze przede wszystkim dla siebie (co zresztą właściwe jest chyba wszystkim prawdziwym – poza rewolucyjnymi i zakochanymi – poetom). I może nie jest to dalekie od prawdy. Znam jedynie niezbyt dużą część jego twórczości, ale zaryzykuję stwierdzenie, że jego wiersze, jego kolejne poetyckie tomy, z których każdy tworzy misternie ułożony osobny poemat, to po prostu dziennik jego wędrówki przez życie (jakkolwiek banalnie to brzmi). Jego tomiki przypominają szkicowniki romantycznych podróżników, często poetów, w których rysowali oni obrazki z podróży i tylko oni wiedzieli, jak istotne przeżyte po drodze chwile kryją się pod prostym zazwyczaj rysunkiem.

___

Wawrzyniec Brzozowski (ur. 1953 r.) – historyk i krytyk sztuki, tłumacz literatury francuskiej. Przełożył m.in. O sztuce oraz sposobach usidlenia kierownika działu w celu upomnienia się o podwyżkę oraz Życie instrukcja obsługi Georgesa Pereca (za tę ostatnią otrzymał Nagrodę „Literatury na Świecie“), Pamiętnik na trzy głosy Tereski Torrès, Ormianie. Historia zapomnianego ludobójstwa Yves’a Ternona, Odette i inne historie miłosneIntrygantki oraz Napój Miłosny Erica Emmanuela Schmitta, Georges Perec Claude’a Burgelina, Gdy Europa mówiła po francusku Marca Fumaroli, Pisma olimpijskie Pierre’a de Coubertina (w przygotowaniu), W cieniu rozkwitających dziewcząt Marcela Prousta (w przygotowaniu).

Adam Pluszka (ur. 1976) – poeta, prozaik, tłumacz, redaktor, krytyk literacki i filmowy. Autor kilku tomów wierszy oraz prozy. Za ostatni tom poetycki Zestaw do besztań (WBPiCAK, Poznań 2014) nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia oraz Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Autor książki Wte i wewte. Z tłumaczami o przekładach (Gdańsk 2016).. Redaktor prowadzący w Wydawnictwie Marginesy. Maratończyk i ultramaratończyk. Mieszka w Warszawie z żoną i trzema kotami.