Danuta_cirlic_straszynska

Pierwsza powieść macedońska ukazała się w 1952 roku, z wierszami było podobnie. „Od tamtych czasów poezja wykonała olbrzymi krok: od ludowych romantycznych początków do tego, co znamy dzisiaj” – mówi w rozmowie z Adamem Pluszką Danuta Cirlić-Straszyńską, tłumaczka Lidiji Dimkovskiej, macedońskiej poetki nominowanej do nagrody Europejski Poeta Wolności.  

 

Jak wiersze Lidii Dimkovskiej wyglądają na tle współczesnej poezji macedońskiej?

Dimkovska ma osobne spojrzenie na świat i zaskakujące skojarzenia. Znajomość kilku języków, wykształcenie i chęć podróży ułatwiają jej kontakt z poezją europejską i światową. Między innymi dlatego jej twórczość nosi znamiona nowoczesności, nadąża za nowinkami z wielu dziedzin. Jest zaawansowana w porównaniu z tradycyjną rodzimą liryką, nawet sprzed niewielu lat, a jednocześnie wyraźnie macedońska – w rysunku postaci, współczesnego życia, wiary, którą jest podszyta.

Religijność jest u niej ważna?

Znowu jest inna. Religijność serbska czy chorwacka była albo typowo ludowa, albo powierzchowna, natomiast Macedończycy byli i są bardzo pobożni, co krok można się natknąć na cerkiew. U Dimkovskiej jest wiele Boga. Ale co ona z nim robi! Na przykład w wierszu Urodziny pojawia się Pan Bóg jako solenizant i jest postacią dość zabawną, z odcieniem lekko satyrycznym. W tym wierszu Bóg to sąsiad, nosi trzy pary okularów i zbiera znaczki. W innym z kolei, Twoim współczesnym, podmiot liryczny w cerkwi ma ochotę przywłaszczyć sobie skarpety złożone w ofierze Jezusowi i pyta popa: „Czy Jezus potrzebuje / ciepłych skarpet?”. Na co pop mądrze odpowiada: „Córko, nie tylko A., Jezus też jest twoim współczesnym”.

Kim jest A.?

A. jest skrótem od imienia Aleš. Jest mężem autorki, a w wierszach, w których zdarza mu się pojawić także z imienia, interlokutorem, kochankiem, punktem odniesienia. Mają córkę, która otrzymała imię po pani Bovary, i chyba są dobrą rodziną. Mimo że Lidija ciągle wyjeżdża.

Mieszka w Słowenii, przemierza świat. Myśli pani, że tęskni za ojczyzną?

Wydaje mi się, że tak, choć w wierszach nie wyraża tego wprost. Ona zresztą niczego nie mówi wprost. Pisze na przykład: „Mam prywatny cmentarz, na nim 52 płyty nagrobne / bez historycznych epitafiów: ciągną mnie za rękaw / chcą się ze mną bawić w ciuciubabkę, piękny to cmentarzyk, / umarli rozumieją tylko ojczysty język”. Ojczyznę traktuje jako miejsce, w którym ma swój grobek, przysiadają na nim ptaki i z roku na rok go ubywa.

Lidija dobrze zna języki słoweński i rumuński, świetnie mówi po angielsku, może nawet tak jak po macedońsku. Jest zdolna, jeździ po świecie, stara się dźwignąć poezję macedońską, odnowić ją. Dawna macedońskość obecna jest u niej w niektórych postaciach, na przykład babci, natomiast wiersze żyją współczesnością.

Dimkovska jest najsłynniejszą poetką macedońską?

Jest chyba najbardziej znana, także dlatego, że sporo podróżuje. Ale nie brak tam innych dobrych poetek. To w ogóle naród, podobnie zresztą jak w pozostałych bałkańskich krajach, który ma mocną poezję. Mocniejszą niż prozę. Pisanie powieści było freblówką w latach powojennych. Przecież literatura macedońska tak naprawdę powstała – poza legendarnymi początkami – w XX wieku.

Pierwsza powieść macedońska ukazała się w 1952 roku.

No właśnie. Z wierszami było podobnie. Są stosunkowo młodym bytem. Błaże Koneski, już nieżyjący wielki profesor, który przyjeżdżał do Polski i pięknie mówił po polsku czystym mickiewiczowskim językiem, stworzył tom macedońskiej poezji tradycyjnej. Od tamtych czasów poezja wykonała olbrzymi krok: od ludowych romantycznych początków do tego, co znamy dzisiaj. Macedończycy są utalentowani poetycko, co oczywiście nie znaczy, że piszą wyłącznie dobre wiersze. Dimkovska zrobiła jednak wszystko, by jej twórczość była nowoczesna. Uchodzi za poetkę odważną.

Co to znaczy?

To znaczy, że nie siedzi przy kądzieli i nie przędzie jak wiele kobiet, które zajmują się głównie domem. Moja teściowa na przykład robiła wzorzyste kilimy. U nas to przetrwało w języku, krewny od strony matki był „po kądzieli”. W Polsce ludzie są na ogół bardziej wyemancypowani. Jest własną zasługą autorki, że – jak pisze – nie została przy tej kądzieli. Odwaga polega na śmiałym mówieniu o problemach kobiecych, o ciele, o rodzeniu, o fizjologii. Dimkovska chodzi swoimi ścieżkami, nie należy do żadnych grup poetyckich. Po pierwsze dlatego, że nie mieszka w Macedonii, a po drugie, że tyle podróżuje; mówi się nawet, że jej poezja jest nomadyczna, nieosadzona w jednym miejscu. Odwaga przejawia się także w tym, że nie poddaje się narodowym stereotypom, poszukuje własnej drogi i dykcji, spraw ważnych nie tylko w literaturze, ale i w życiu.

Jakie są te narodowe stereotypy?

Nazwę „Republika Macedonia” uznają tylko niektórzy – gdzie indziej obowiązuje „Była Jugosłowiańska Republika Macedonii”. Macedończycy byli dumnym narodem, bardzo dumnym. Wyrażało się to w poezji: królowały ludowość i patriotyzm. Z czasem jednak pojawiły się krytyczne akcenty wobec rzeczywistości. Na pewno nie było im łatwo – ten wiejski naród nagle, wraz z uprzemysłowieniem, musiał się przesiedlić do miast. Moja córka, Dorota Cirlić, przetłumaczyła taką macedońską powieść Czasy kóz Luana Starovy. Można w niej przeczytać, że władze zakazały ludziom sprowadzania do miasta kóz. Tak jak u nas krowy, tam kozy są najbardziej popularnym zwierzęciem. Był to dla przesiedleńców ogromny problem. Powieść kończyła się w sposób dość typowy dla tej literatury: „nawiedzony” młody człowiek, który stał się przywódcą ludzi ze wsi mieszkających w mieście, wyprowadził kozy z ich mieszkań. Jest taka scena: na początku pochodu idzie ów prorok, za nim kozy, a na końcu kilku wiernych hodowców. Prawie jak Szczurołap z Hameln, tyle że oni zmierzają pod ziemię. Powieść tę napisał, co ciekawe, Albańczyk. Pracował w dyplomacji macedońskiej i miał bardzo macedońskie poglądy. Proszę pamiętać, że dzisiejszą Macedonię zamieszkują w dużej mierze muzułmańscy Albańczycy.

Można dostrzec wątki tradycyjne u Dimkovskiej?

Tak, choć w jej prozie jest tego więcej, tam wraca do dzieciństwa na wsi Szlegovo. Poprzez postacie babci i dziadka wspomina domek wiejski – z wujkami, tamtejszymi zwyczajami i tak dalej. Widać to w jej Balladzie ars-poetyckiej, której podmiot odwiedza domek na wsi. Na zydlach siedzą tam chłopscy krewni, twardzi ludzie, i mówią do niej między innymi: „Nasza jesteś jak to czarne za paznokciami”. Na to ona wyjmuje kosmetyczkę z przyborami do manikiuru… i wywiązuje się dyskusja na temat wartości kulturalnych.

A skoro już jesteśmy przy paznokciach… W pierwszym wierszu Lidii ze zbioru pH neutralna wobec życia i śmierci pozwoliłam sobie na małą zabawę, nie mogłam się powstrzymać. Po macedońsku cążki to grickalka, a słowo grickati znaczy „gryźć, ogryzać”, zrobiłam więc z tego Ogryzarkę do paznokci. Zwłaszcza że jej inny tomik nosi tytuł Pogryzione paznokcie. Motyw obcinania i ogryzania paznokci jest u niej bardzo częsty. Wiersz Ogryzarka do paznokci ujawnia zresztą kolejną cechę Lidii: jej ironię i autoironię.

Oraz absurd.

Tak. Jest u niej bardzo dużo jednego i drugiego. Tłumacząc, a zatem będąc po trosze krytykiem i bardziej wnikliwym czytelnikiem, miałam wrażenie, że dla Dimkovskiej absurd nie musi znaczyć tego samego co dla nas. Są całe wiersze zbudowane na absurdzie. Na przykład w 2008 roku wyszedł jej tomik poetycki pod tytułem Idealna waga. O co chodzi z wagą? Że aby nieść prosto swój krzyż, należy mieć idealną wagę. Nie można być ani grubasem, ani słabeuszem.

Czemu służy jej ironia?

Czasem dzięki niej łatwiej wyrazić trudne sprawy. Łatwiej je pokazać. Ironia poza tym pomaga wsadzić szpilę.

Dimkovska punktuje swoich rodaków?

Niekoniecznie rodaków, ale ludzi w ogóle. Współczesność. No i Europę. Trochę tego doświadczyła, w końcu często jeździ na stypendia, mieszka w domach dla artystów.

Co się Lidii nie podoba w kulturze Zachodu? Jej ekspansywność?

Bardziej – przytulanie. To, jak się przytula małych i słabych, jak się ich poklepuje po ramieniu, by po chwili zganić.

Jej poezja jest agresywna?

Może bardziej dla Macedończyków. Przez to, że mówi odważnie i krytycznie. Narodowej duszy, w wierszu pod tym samym tytułem, Dimkovska szuka na autostradach.

Dlaczego?

Bo macedońscy gastarbeiterzy autostradą Wschód–Zachód jeżdżą w poszukiwaniu pracy.

Ma jakichś mistrzów?

Jej ulubioną poetką jest Emily Dickinson. Podczas któregoś z wyjazdów stypendialnych Lidija pojechała do Amherst i poszła na groby Dickinsonów. Tak powstał wiersz, w którym rozmawia z Emily. Spowiada się jej, mówi: „Zrobiłam dla ciebie wszystko, co mogłam. Mam męża, córkę, / czworo oczu, dwie ojczyzny i dwa nieba”.

Niezwykle istotne wydaje mi się w jej pisaniu zdrowie.

Tak. W twórczości poetyckiej Lidii ujawniają się pewne jej obsesje – zdrowie i uroda. Na tle troski o nie powstał zabawny wiersz pH neutralna wobec kręgosłupa: autorka wysyła swój kręgosłup na kurację do monastyru. Po pięciu tygodniach wyczekiwania dostaje od niego wiadomość: „Jestem różańcem, / ojcu Ilarionowi zwisam z kieszeni habitu”. Dziwne? A skąd. Są jeszcze dziwniejsze rzeczy u Dimkovskiej, różne smarowidła, balsamy, zabiegi, nie mówiąc już o pewnych kosmetycznych nowinkach. A przy okazji tych zabaw poetka składa poważną deklarację. W wierszu Post-wyznanie pisze: „sztuka nie jest, a powinna być / rozkoszą, eliksirem, komunią, masażem, homeopatią”…

Dimkovska porusza tematykę aktualną?

Oczywiście, choć stara się nie mówić wprost o sprawach publicznych i politycznych; mimo to wszędzie można znaleźć ślady takich wątków. Pisze na przykład o emigrantach, a w szczególności o uchodźcach. W jej tomiku są cztery takie wiersze, jeden nich to Ballada o uchodźcach cioci Else – o tyle niezwykły, że Lidija wciela się w uchodźcę. Staje się jednym z tych, którymi opiekuje się stara Austriaczka wymieniona w tytule. Wiersz kończy się tak: „Ciociu Else, ciociu Else, / każdy może uciec, tylko nie uciekinier”. A w Narodowej duszy pisze: „Zmarli są jak nielegalni emigranci, / z opuchniętymi narządami przedzierają się do obcych krajów / przez otwory swoich jam, szpicami swoich kości / kopią sobie ostatnie już groby”. Z tego wiersza wynikałoby, że nie ma już narodowych dusz, wszystkie sczezły.

Mówi się, że jej ballady to rewolucja gatunku.

Są niezwykłe, bardzo rozbudowane, pełne treści charakterystycznych dla Dimkovskiej, przepełnione ironią – gorzką, prześmiewczą. Ich nadmiar rozsadza ramy gatunku. Albo niewykluczone, że autorka z niego pokpiwa. Na przykład w Balladzie o cesarskim cięciu życia podmiot liryczny zakochuje się w pomniku bohatera narodowego, na świat przychodzi ich dziecko. A im dziecko staje się większe, tym bardziej bohater narodowy, ten olbrzym, maleje. W końcu trafia do odlewni żelaza. Dziecko zaś marzy o świecie, tu się szczerze uśmiechnęłam, bez tłumaczy. O świecie, w którym wszystko byłoby zrozumiałe – Dimkovska pisze o wielkim zrozumieniu. Te ballady są bardzo współczesne. A także najeżone. Rogate. Jak cała jej twórczość.


 

wolneslowa_okladka_PLWywiad Adama Pluszki z Danutą Cirlić-Straszyńską, tłumaczką poezji Lidiji Dimkovskiej, pochodzi z książki „Wolne słowa. Zestaw podręczny do ćwiczeń indywidualnych i zbiorowych” pod redakcją Grzegorza Jankowicza i Zofii Król, wydanej w ramach festiwalu Europejski Poeta Wolności.