Śnieg robił wszystko żeby nie spaść to kolejne, po Gęsiej skórze nominowanej do Nagrody EPW w 2020 roku, spotkanie Miłosza Waligórskiego z poezją Darka Cvijeticia. Twórczość autora pochodzącego z Republiki Serbskiej zasila nieblednące wspomnienie wojny. „Wiersz u Cvijeticia staje się grobowcem, gdzie możemy składać ciała naszych zmarłych. I nie chodzi tu o rozpamiętywanie. Dopiero gdy uda nam się ich pochować, będziemy mogli uwolnić się od przeszłości i rozejrzeć się dookoła po tu i teraz”, wyjaśnia Waligórski. O poezji, która trawi ból w poszukiwaniu spokoju i śladach wojny w literaturze krajów pojugosłowiańskich z Miłoszem Waligórskim rozmawia Michał Sowiński. Tom już wkrótce ukaże się w serii Europejski Poeta Wolności – Nominacje.
MICHAŁ SOWIŃSKI: Kim jest Darko Cvijetić?
MIŁOSZ WALIGÓRSKI: Trafiłem na niego poniekąd przypadkiem, polecił mi go mój znajomy poeta Petar Matović. Darko Cvijetić pochodzi z Republiki Serbskiej funkcjonującej w ramach Bośni i Hercegowiny, a więc z miejsca pogranicznego. Jego matka była Chorwatką żydowskiego pochodzenia, a ojciec Serbem. Kiedy wybuchła wojna, nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. I, jak to bywa w takich sytuacjach, inni wiedzieli za niego.
Wytłumacz nieco tę tożsamościową mozaikę, która jest tak istotna dla tej poezji.
W epoce tępych nacjonalizmów, w której żyjemy od wielu lat – a w dawnej Jugosławii lat 90. było to szczególnie dotkliwe – liczy się prymitywny podział na plemiona. Masz być Chorwatem, Serbem albo ewentualnie Boszniakiem, czyli muzułmaninem z Bośni. Większość ludzi jednak nie mieści się w tych wąskich kategoriach. I to jest przypadek Darka Cvijeticia, który potrafił to tragiczne doświadczenie rodzinne przekuć w sztukę. Dlatego też stał się rzecznikiem społeczeństwa, które powinno zajmować się prawdziwymi, tj. społeczno-psychologicznymi problemami ludzi, a nie tylko narodowym jątrzeniem.
W jego poezji często powraca doświadczenie wojny.
Szczególnie jego brata, który na samym początku konfliktu trafił do Sarajewa jako żołnierz serbski, choć z tą armią w ogóle się nie utożsamiał. Cvijetić napisał minipowieść Što na podu spavaš [Dlaczego śpisz na podłodze], na podstawie której Kokan Mladenović, znany reżyser teatralny, zrobił spektakl we współpracy z teatrami z Serbii, Chorwacji i Bośni. I tu objawia się magia Cvijeticia, który nie tylko doprowadził do tego niesamowitego wydarzenia, ale też sam wystąpił na scenie, i to w głównej roli. W ogóle jego zaangażowanie w teatr i poezję to sposób radzenia sobie z osobistymi traumami, choćby z tym, że żyje w jednym bloku z oprawcami swojej rodziny. Dziś, gdy znów nasilają się skrajne emocje, teatr okazuje się jednym z nielicznych miejsc, gdzie wciąż toczy się dialog między tymi od lat zwaśnionymi ze sobą nacjami. Na spektakle Mladenovicia przychodzą tłumy – ludzie płaczą i przeżywają je niczym sesje terapeutyczne. Tamte dramaty sprzed lat wciąż nie zostały przepracowane, a ze strony polityków nie ma woli, żeby to zmienić. Zostaje więc sztuka.
Od wojny na Bałkanach minęło 20 lat – jak dziś wygląda jej obecność w literaturze?
Wciąż mamy do czynienia z silną grawitacją tego tematu. Nawet jeżeli ktoś nie pisze o wojnie – a znam wielu takich autorów, głównie z młodszego pokolenia – to wojna, paradoksalnie właśnie przez swoją nieobecność, dalej się przebija. Jak puste miejsce po obrazie, który został zdjęty ze ściany. Choć może to wina tego, kto czyta. Jednak pisarze z pokolenia Cvijeticia, czyli 50-latkowie, nawet nie próbują udawać, że wojna nie jest dla nich kluczowym tematem. Szczególnie jeżeli pochodzi się z takiego miejsca, gdzie wojna miała swoje epicentrum.
To się tyczy wszystkich pisarzy dawnej Jugosławii?
Niemalże. Być może dla autorów np. ze środkowej Serbii to nie jest aż tak ważny wątek, w końcu wojna nie zapukała do ich drzwi, tylko ich ziomkowie pukali do drzwi sąsiadów w Bośni czy Chorwacji. Dlatego u takich pisarzy jak Svetislav Basara, Dejan Aleksić wojna obecna jest raczej w postaci widma, które nawiedza ludzi, generuje pytania natury moralnej, jest sprawcą duchowego spustoszenia. Bo wbrew pozorom, wbrew pierwszemu wrażeniu cała była Jugosławia wciąż nosi to piętno. Literatura próbuje je egzorcyzmować, ale słowu brak jest mocy, aby definitywnie postawić kropkę, zamknąć ten temat. Sztuka oczywiście pomaga, bo doświadczenie zamienione w opowieść pozwala przyjrzeć się mu z wielu stron. Znowu – trochę jak w procesie psychoanalitycznym. Ale w przypadku takich autorów jak Cvijetić nie widzę szans na ostateczne przepracowanie, jestem prawie pewien, że on już do końca będzie pisał o wojnie.
Zmienia się sposób opowiadania o wojnie? Autorzy szukają nowych języków, aby ją pokazać?
W PRL-u pisarze próbowali omijać cenzurę, co często prowadziło do powstania nowych poetyk. Na Bałkanach działa podobny mechanizm. Jako że istnieje zatrzęsienie literatury wojennej, to każdy świadomy pisarz – świadomy, czyli czytający innych, co, nawiasem mówiąc, jest bardzo rzadkie na Bałkanach – musi się jakoś do niej odnieść, ugryźć temat z innej strony, aby nie kopiować tego, co już jego koledzy napisali.
A jak jest w przypadku Cvijeticia?
On także szuka. Gdybym miał go do kogoś przyrównać, to pewnie do Różewicza, który również operował prostym, przynajmniej pozornie, obrazem. Z drugiej strony blisko mu też do Celana z jego niezwykle kreatywnym podejściem do słów. Cvijetić tworzy niesamowite neologizmy i frazeologizmy – do tego stopnia, że kilka z nich weszło do oficjalnego słownika. Mówi się wręcz o cvijetyzmach. Są one zawsze dobrze osadzone w kontekście danego wiersza, co pozwala szybko wejść w tę poezję, trochę właśnie jak u Różewicza. Z drugiej strony Cvijetić otacza cię słowami, które jak gdyby kiedyś ci się śniły. Nie znasz ich, ale wydaje ci się, że już je kiedyś słyszałeś. To napięcie jest wyjątkowo charakterystyczne dla tej poezji. Dlatego też tak mocno związałem się z Cvijeticiem, bo jeżeli przez lata tak mocno weszło się w czyjś język, żal go potem opuszczać.
W nominowanym do Nagrody tomie Śnieg robił wszystko żeby nie spaść śmierć jest wszechobecna, ale jednocześnie bardzo cielesna i intymna.
W tym tomie zagadnienie śmierci rozszerza się o umieranie ojca poety w szpitalu. Ta normalna śmierć, o ile taka w ogóle istnieje, starszego człowieka nieco odciąża temat wojny, o którym tyle tu mówimy. Niemniej wciąż pozostaje wspólnym mianownikiem tych doświadczeń. Śmierć wśród rurek, cewników i pikających urządzeń jest tu zestawiona ze śmiercią od wybuchających w okopach bomb. Tu i tam ciało zostaje wydobyte na plan pierwszy. Trochę jak w Nogach Izoldy Morgan Bruna Jasieńskiego. Człowiek pokawałkowany, zdeformowany, pozbawiony swojej formy. Cvijetić do tego przywołuje obrazy masowych grobów. To chrześcijański z ducha koncept, bo zmartwychwstanie nie będzie możliwe, dopóki ciało na powrót nie zostanie złożone w całość. I to się u niego pojawia bardzo dosłownie – w jednym wierszu ktoś dzwoni do kobiety, że znaleziono nogę jej brata. Potem znów dzwoni – znaleziono rękę. Kiedy o tym mówię, może słychać ironię, ale trudno mi to referować wprost, to zbyt drastyczne.
Temu ma służyć poezja?
Wiersz staje się tu pewnego rodzaju grobowcem, gdzie możemy składać ciała naszych zmarłych. I nie chodzi tu o rozpamiętywanie. Wręcz odwrotnie, dopiero gdy uda nam się ich pochować, „odprawić pożegnanie”, będziemy mogli uwolnić się od przeszłości – zbawić się od niej – i rozejrzeć się dookoła po tu i teraz. Darko, na ile go znam, chciałby pisać o pięknie otaczającego go świata, ale wszędzie widzi śmierć. To też zbliża go do Różewicza.
Chciałbym cię zapytać o kluczowe słowa składające się na nazwę Nagrody Europejski Poeta Wolności – najpierw europejskość.
To chyba najłatwiejsze. Europa Cvijeticia to Europa obywatelska, wolna od demonów nacjonalistyczno-wyznaniowych. Pamięć jest tu oczywiście bardzo ważna, ale bez rozpamiętywania, bez demagogicznego wykorzystywania przeszłości. Darko wyznaje wartości, na których zbudowana jest Unia Europejska, nawet jeżeli przechodzi ona kolejne kryzysy. Unika służących polityce uzurpacji, podziałów i uproszczeń, wie, że świat z każdym dniem staje się bardziej skomplikowany, więc musi przybywać norm, bo normy powinny nadążać za złożonością świata, czyli muszą się partykularyzować.
A wolność?
Ją Cvijetić rozumie zapewne przede wszystkim jako wyzwolenie. Żeby nie musieć już pisać ze ściśniętym gardłem. Choć tu akurat mamy sytuację tragiczną, bo jednocześnie trzeba do tego wyzwolenia dążyć, ale nie można go osiągnąć. Znowu blisko tu do Różewicza. Weźmy choćby ciekawy wątek kreta, który zresztą występuje także u Celana, co dobrze łączy tych trzech autorów. Poeta-kret jest zakopany w ziemi, musi wciąż na nowo liczyć kości. Niby jako postronny obserwator, który jednak nie może się sam odkopać. Cvijetić miał kiedyś taką sesję zdjęciową, że leżał wraz ze swoimi tomikami w dziurze wykopanej w ziemi. Czyli ciągły powrót do tych zakopanych resztek dawnego życia, a jednocześnie świadomość, że takie jamy nie są naturalnym habitatem dla człowieka. Próbują z nich wyjść, ale tragedia tego pokolenia polega na tym, że to niemożliwe. Miłosz powiedziałby, że są oni „łopatą i zranionym przez łopatę kretem”, ironizowałby, że za dużo ryją w ziemi. Wydaje mi się jednak, że u niektórych poetów imperatyw pisania o wojnie, śmierci, destrukcji jest nie do pokonania.
A poezja – jak byś zdefiniował jego poetykę?
Chyba najłatwiej ją nakreślić poprzez napięcie między tym, co indywidualne, a tym, co zbiorowe. Widać to oczywiście w samym języku. Z jednej strony chodzi o zbudowanie komunikatu czytelnego dla jak największej liczby ludzi. Stąd słowa i obrazy, które dobrze znamy. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że nie będzie to prawdziwe, dopóki nie nada temu charakteru jednostkowego. Tylko że w ten sposób nie da się pisać, bo wyszedłby bełkot zrozumiały wyłącznie dla niego samego, coś gadanego idiolektem. Mówiąc inaczej, mamy tu dwie uzupełniające się funkcje. Pierwsza jest wspólnotowa, dzięki której można do wiersza się dostać, poczuć zawarte w nim emocje, a przez to doznać pewnego rodzaju oczyszczenia. Druga funkcja z kolei jest prywatna, pozwalająca dać upust indywidualnym przeżyciom, a więc jednorazowa, niepowtarzalna. Mistrzostwo Cvijeticia polega na tym, że żadna z tych funkcji nie dominuje.
Co daje to czytelnikowi?
Wchodzimy w te wiersze jak do pokoju. Rozglądamy się, czujemy dyskomfort, bo trudno go w tym przypadku nie poczuć, ale jednocześnie widzimy rzeczy znajome. Możemy się o nie oprzeć i dłużej przyglądać się tym elementom, które widzimy po raz pierwszy.
A jak to przetłumaczyć, żeby polski czytelnik, nie zawsze obeznany z tymi wszystkimi kontekstami kulturowymi, nie poczuł się zagubiony?
To pytanie jest zawsze bardzo zasadne, ale trudno coś mądrego na nie odpowiedzieć. Każdy tłumacz wybiera własną ścieżkę. Często pojawia się pokusa, żeby dać przypis i wyjaśnić rozmaite niuanse albo napisać „nieprzetłumaczalna gra słów”, ale to byłoby jednoznaczne z przyznaniem się do porażki. A przecież nie możemy tego zrobić, bo bierzemy udział w konkursie! [śmiech] Ale mówiąc poważnie, czasem miałoby to sens. Na przykład u Cvijeticia pojawia się Ivo Lola Ribar, partyzant jugosłowiański, z którym wiąże się miłosna historia, niczym z Romea i Julii – tylko na Bałkanach w czasie II wojny. Więc jeżeli tytuł wiersza brzmi Ivo Lola Ribar, to prawie każdy Serb czy Chorwat od razu kojarzy, o co tu chodzi. W takim przypadku przypis dla polskiego czytelnika wydaje mi się uzasadniony.
A neologizmy?
Tu dużo trudniej, bo za każdym razem zaczynasz od zera. Często jest tak, że coś wymyślam, a potem zostawiam na pewien czas. Potem sam z siebie się śmieję, jaki byłem głupi. Pomysł okazuje się kretyński. Przyznam się też, że czasem, gdy nie mam wyboru, uciekam, robię krok do tyłu. Zależy mi, żeby wiersz był czytelny, żeby trafiał jak pięść, nawet za cenę wymuszonej przeźroczystości. Bardzo trudno o tym mówić, bo „oko nie widzi oka”. Jak się tłumaczy, jest się w środku, nie umiem dokładnie określić, co tam się dzieje, bo jednocześnie musiałbym być „w” i „poza”. Nie stać mnie na takie rozdwojenie. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że daję z siebie wszystko.
Rozmawiał Michał Sowiński